lubiąż, proszę państwa, lubiąż. bo tam nie zawsze był szpital psychiatryczny.
20 metrów nad posadzką biblioteki klasztornej. a raczej nad tym, co z niej zostało, po ruskich, a potem polskich eskapadach.
Christian Philip Bentum nie potrafił malować w technice fresku mokrego, więc zadowolił się temperą, jak w sztalugowym. No i zjebał sprawę.
Wędrując długim klasztornym korytarzem, mijając kolejne drzwi oszpecone okrągłymi wizjerami (pozostałość po psychiatryku), oglądając Willmanna na sklepieniach i Willmanna w trumnie, patrząc na klasycyzującą rzeźbę barokową i apoteozę Habsburgów utkwiłem. Pomiędzy jednym piętrem a drugim. Pomiędzy malarstwem a rzeźbą. Pomiędzy chorobą a zdrowiem psychicznym. Pomiędzy Gołotą a Adamkiem. Pomiędzy Marlboro a Lucky Strike. Pomiędzy klasykami a śląską manierą barokową (choć nie, tu już wybrałem - zdecydowanie to drugie).Między pierwszą osobą liczby pojedynczej a pierwszą osobą liczby mnogiej. Między cnotą a występkiem. Między nią, nią a nią. I nią. Kolejny już raz, te same dylematy kończące się tymi samymi błędami.
Stąpając po delikatnym rusztowaniu z drewna, gdzie każda deska skrzypi niemiłosiernie, podając w wątpliwość stabilność całej konstrukcji, nie myśli się zbyt wiele o spartaczonych malowidłach na wyciągnięcie ręki. Doprawdy, o wiele bardziej podniecająca jest odległość od posadzki. Dopiero jak jest się już na dole, pojawia się refleksja - kurwa, byłem tam. całe pokolenia badaczy i amatorów nie mogło się przyjżeć temu z bliska, a ja tam byłem, profanowałem lampą błyskową aparatu, dotykałem paluchem, podążając za pęknięciami. Widziałem wszystkie niedoskonałości i poprawki, z którymi walczył Bentum. Walczył i przegrywał, jak widać. Zdecydowanie, na dole właśnie to jest najbardziej podniecające. Zwłaszcza, że rusztowania (warte 150 tys. zł!) rozbiorą zaraz, a następne, hmm.. może za 80 lat postawią. No, to się pochwaliłem.
ktowieczegochce.