Myślałem że ściana nie nawiści upadła
Lecz myliłem się właśnie mnie dopadła
Ścigają mnie łyse knury nie ogolone
Goni mnie tłum a myśli wciąż szalone
Gubie za sobą buty a skarpetki dziurawe
Uciekam skacowany, bięgnę wprost na warszawe
Runął mur ostatnia deska ratunku
Biegam jak spuszczony pies po obcym podwórku
Zalany łzami, strach przed nienawiścią
Megafony w ruch, dziewczyny niech piszczą
Strach, szok nie ustający ból
Codzienne zmęczenie,bo pracuje jak wół
Wytykany palcami skopany przez życie
Będę jak brat układam płytki w Madrycie
Lecz łyse knury budują ścianę nienawiści
Myśląc tylko o sobie pieprzeni egoiści