Oparty o barierkę na moście wyłożonym brukiem, rozesłanym nad szeroką, krętą rzeką, stałem chwilę dziś. Delikatny lecz wilgotny i przyjemnie chłodny wiatr wiał mi w twarz. Pogoda była zupełnie taka jak dziś. Wystająca spod kapelusza grzywka latała na prawo i lewo po mym czole. Wpatrzony w miejski krajobraz i łódkę płynącą w oddali wspominałem dziewczynę o karmelowych oczach z lat mej młodości. Gładząc swój przystrzyżony zarost, od czasu do czasu poprawiając ciężkie i duże okulary, myślałem o spacerze w księżycowy wieczór. Miała konwalie w ręku i strój maturalny. Tak szliśmy popularnym wisłokowym szlakiem, prowadząc beztroskie rozmowy. Było to tuż przed wspaniałymi i niezapomnianymi wakacjami.
Coś pstryknęło. Znów most. Komuś spadł drobny metalowy przedmiot. Podniósł i poszedł dalej. Słyszałem odgłosy ptaków, miejski gwar i piękną francuską melodię wygrywaną na starannie wykonanym akordeonie - to młody chłopiec grał dla zarobku na ławce przy kwietniku.
Odszedłem od barierki. W ten chłodny wieczór wiele par spacerowało tędy. Byli też ludzie z dziećmi i starsze małżeństwo trzymające się za ręce. Wszyscy stylowo ubrani. Nikt nie miał telefonów, ani żadnych gadżetów. Pachniało bzem. Powolnym krokiem zmierzałem ku centrum.
Zatrzymał mnie pewien starszy pan z eleganckim wąsem pytając, która godzina. Jego niski głos ubarwiony pięknym akcentem brytyjskim zdradził jego pochodzenie. Był to z pewnością jakiś angielski lord. Wyciągnąłem z kieszenie swego ulubionego długiego płaszcza srebrny zegarek na łańcuszku (mój ojciec mi go dał, przed wyjazdem na wojnę). Uprzejmie poinformowałem nieznajomego o czasie. Odpowiedział:
-Dziękuję Mr. O'Tnosc!
Podniósłszy na pożegnanie kapelusze rozeszliśmy się.
Nagle wszystko znikło. Było ciemno. Otworzyły się drzwi i usłyszałem jej dźwięczny głos:
Nie umiałeś sobie zapalić światła?