No to zaczynamy wspomnienia z wakacji...Marsa Alam,jedna z miejscowości znajdujących się w Egipcie,przebywałam tam w jednym z hoteli przez tydzień.Muszę przyznać,że to całkiem nowe i ciekawe doświadczenie poznać zupełnie inną,Afrykańską kulturę,poczuć ten suchy klimat(nasze upały to pikuś),zasmakować wielu potraw,a także po prostu-odetchnąć od tego,co mnie ciągle trapi,martwi i otacza.Wakacje się szybko skończyły a wraz z nimi prysł czar,który towarzyszył mi przez większość sierpnia,bo tak na prawdę tego miesiąca dla mnie nie było.Ciągle wyjazdy,plany,w domu byłam może w sumie 4-5 dni. W tym niesamowicie malowniczym krajobrazie oraz wygodzie,jaką zapewniała oferta "all inclusive" myślałam tylko o jednym-dlaczego jestem tu z rodzicami,a nie z NIm? Utrudniony kontakt przez brak internetu w pokoju stał się dla mnie odczuwalny już po pierwszym dniu,jednak wytrwałam.Codziennie były myśli,że mogłabym zrobić to czy tamto,zjeść,wypić,poleżeć z Nim i cieszyć się cieplutkim słoneczkiem i wodą.Myślałam,że rozłąka i tęsknota będą złotym środkiem na załatanie dziur między nami,a przynajmniej załagodzą tworzenie nowych.Było tak co prawda przez pierwsze 2 dni po moim powrocie.Nawet czułam się jak rok temu,jednak bardzo szybko skończyła się moja euforia.Pojechaliśmy na wspólny wyjazd ze znajomymi.Ok było świetnie,wspomnienia są i będą na lata,nie do opisania w jednej notce.W życiu nie uśmiałam się,nie wybawiłam tak,jak z naszą ekipą,z którą spędzamy prawie każdy weekend,jednak nie z taką intensywnością picia i bycia razem.I znowu,czar prysł.Nie wiem,czy to miasto tak na nas działa,czy może po prostu przestajemy już umieć być razem,gdy jesteśmy sami,czy może zbyt wiele ostatnio się dzieje,abyśmy mogli skupić się na sobie...Przykre jest mieć świadomość,że staję się dla kogoś obca,inna,dziwna,niezroumiała,postrzegana jako ta,do której "nic nie trafia",z którą już "nie ma sensu się produkować i czegokolwiek wyjaśniać",robiącą problemy o wszystko,hipokrytka...Przecież taka właśnie jestem...Im bardziej czytam to,co piszę,tym mniej dowierzam,że na prawdę takie słowa padają w moją stronę...Oczywiście,najlepiej gdybym była posłusznym pieseczkiem,odszczekującym wesolutko na wszystkie zażalenia i merdającym wesoło ogonkiem,gdy mój pan wreszcie przestanie się rzucać i zacznie na mnie spoglądać łaskawszym okiem...Miło jest odczuwać,że jest się samą...W związku,ale samą...Oczywiście,i tak wszystko to moja wina...Nie będę obarczać tutaj na forum konkretnymi zarzutami,ale mam wiele argumentów mówiących o tym,że nie jest wcale tak jednolicie,prostolinijnie wszystko z mojej winy.Niektórzy się z tym nie zgadzają,ale mniejsza.Chyba przestanę się zamartwiać,pytać,dopytywać,tęsknić,wzdychać,szukać tego pieprzonego Wozu na niebie,bo po co,skoro ciągle muszę robić to w samotnośći...Bezsenne noce są takie fajne <3...Refleksja,refleksja i refleksja...Nad sensem.Naszym sensem.