Dzień, jak codzień... Fajnie, że chocaż na chwilę potrafi wyjść słońce i potrafi przebić się promieniami przez szybę wprost do mojego pokoju. Ona (Marta) jest właśnie takim słońcem, które muska mnie swoimi promieniami po twarzy w każdy ponury dzień. Nie zadaje niepotrzebnych pytań, nie wierci dziury w brzuchu o jakieś niestotne rzeczy, nie naciska, nie nalega, nie narzuca się... Po prostu jest. Jej obecność sprawia, że pojawia się we mnie płomień, który towarzyszy mi do końca dnia. Jej obecność polega na tym, że mogę nie odzywać się do niej sekundami, minutami, godzinami, dniami, tygodniami, a ona nadal jest. Taka sama, niezmieniona. Po prostu jest. Bez najmniejszych słów wie, że mam zły dzień i nic mi się nie chce. Wtedy też jest, może nie osobiście, ale w powietrzu czuje jej zapach i w głowie mam ciągle obraz, na którym tak bardzo mnie ściska. Była znajomą, potem stała się koleżanką, następnie przyjaciółką... Teraz należy do mojej rodziny, jest moją siostrą. Jedną jedyną. I zawsze nią będzie. Pomimo wszystko. :)
~Kasia