Poprzednim razem wspomniałam o problemie z kanalizacją Sekretary, a o własnym już nie zdążyłam. Cofnijmy się tak może o trzy miesiące. Zatkała się umywalka w łazience. Cóż prostszego niż wezwać hydraulika. No nic... trzeba tylko wstać przed świtem, coby zdołać się oporządzić na wyjściowo i pognać do spółdzielni złapać Pana Wojtka. A następnie spóźnić się do pracy. Oczywiście pod warunkiem, że Pan Wojtek będzie dyspozycyjny i przyjdzie jakoś tak zaraz, bo równie dobrze może powiedzieć, że będzie wolny o 14.00 i niby co, do pracy nie iść? Ponieważ wolę nie spóźniać się do pracy, jeśli już naprawdę nie muszę, umywalka czekała na sposobniejszą chwilę. Córunia dostała prikaz, że ma zęby myć nad wanną, i problem prawie załatwiony.
W sierpniu przyjeżdżała Psiapsióła z Daleka, to nawet myślałam, że mając z tej okazji wolne (od pracy) załatwię sprawę... ale to takie myśli tylko były, w rzeczywistości nie znalazłyśmy czasu, a Psiapsióła też dostała prikaz mycia zębów nad wanną. Czekałam więc na październik, kiedy to mam wolne środowe dopołudnia. Zresztą do wszystkiego można się przyzwyczaić. Pamiętam z dzieciństwa, że był kiedyś jakiś problem ze zlewem w kuchni i mama przez długi czas zmywała naczynia w łazience, to już widać taka tradycja :)
Niestety nadszedł pewien wrześniowy wieczór, kiedy to stwierdziłam, że strasznie wolno woda z wanny schodzi i trzeba ją przepchać. Ruszyłam do akcji z tym takim zybcykiem, co to Japończycy się w metrze do okna nim przyklejają, no i odniosłam pełen sukces. Woda zeszła szybciutko... i wyszła na podłogę w WC. Wyszłaby i dalej, do przedpokoju, ale się w porę zorientowałam. Cóż, kratka ściekowa (w pionie w głębi WC) też się zatyka. Potrzebny Pan Wojtek z taką kręconą rurką.
Szczęśliwym trafem następnego dnia mogłam się spóźnić, bo Derechcja udawała się właśnie na jeden dzień do szpitala (niestety wszelkie nasze związane z tym nadzieje i oczekiwania spaliły na panewce - wróciła). Wstałam więc odpowiednio wcześnie i już przed 8.00 meldowałam się w Spółdzielni wypatrując wzrokiem P.W. Oczy bym sobie mogła wypatrzyć, bowiem cała ekipa ruszyła już w teren i wróci o 14.00. Jak to, to o której wychodzą? O 7.00. Umówmy się, to nie jest godzina, o której ja się mogę szwendać poza domem (po domu tak, jeszcze ujdzie).
Procedury na teraz są takie: odpływ wanny zatkany, po myciu wodę wybiera się miską i wylewa do toalety. Która, przypominam, jest w osobnym pomieszczeniu. To około 20 kursów. Potem ściera się podłogę w łazience, przedpokoju i toalecie. Proste. Dawniej ludzie w ogóle w misce się myli. Córunia oczywiście dostała prikaz mycia zębów nad zlewem w kuchni. Mogłoby być gorzej, jak by się zlew zatkał...
Pierwsza październikowa środa już za pasem, nie wiem, o której mam wstać, żeby zdążyć do Pana Wojtka :(
Z tych nerwów człowiek mógłby zacząć palić... Damskie i Egipskie to już może nie, ale Carmeny? Występują jeszcze w przyrodzie Carmeny?
Bo trzeba Wam wiedzieć, że w 1961 roku dawna Cygar-Fabryka, a wówczas Zakłady Przemysłu Tytoniowego przy ul. Dolnych Młynów 10 zaczęła przygotowania do produkcji papierosów typu amerykańskiego: Carmen i Rarytas z filtrem oraz Rarytas bez filtra. Jesienią 1964 roku sprzedawano już pierwsze partie tytoniu fajkowego o nazwie "Neptun".
Rozwijał się eksport. Wyroby krakowskie trafiały do Belgii, Francji, Anglii, Holandii, Szwecji, Finlandii, Szwajcarii, Zairu, Libanu, USA. W 1973 roku ruszyła produkcja Marlboro, dostępnych początkowo wyłącznie za dewizy krajów kapitalistycznych w Pewexie i Baltonie. Wówczas to rozpoczęły się kontakty krakowskich ZPT z Philip Morris, które zakończyły się przejęciem Zakładów w 1996 roku.
Od 11 mln sztuk Marlboro w 1973 roku Dolne Młyny doszły do 1 mld 930 mln sztuk w roku 1980. Brak surowca, dewiz na opłaty licencyjne i brak papierosów - to rzeczywistość stanu wojennego. W kioskach pojawiły się wówczas papierosy na wagę - szkarty. W 1982 roku całą ciężarówkę szkartów zakupiła warszawska centrala Polskiej Agencji Prasowej. Do stolicy dotarła kupka tytoniu wysypanego z naderwanych przy produkcji bibułek, zaś tłum redaktorów zbierał ten tytoń garściami i palił w papierze gazetowym...
Czasy kryzysu minęły. Po przełomie 1989 roku KZPT przeszły długą drogę przekształceń. Wykupione w 1996 roku przez Philip Morris - kontynuowały lokalną tradycję, produkując Caro, Klubowe, Fajranty, Carmeny, Zefiry, Kapitany i Partnery oraz międzynarodowe Marlboro, L&M, Chesterfieldy.
Jednak Philip Morris podjął decyzję o likwidacji zakładów przy Dolnych Młynów i przeniesienia ich w całości do Czyżyn. Rzeczniczka firmy wyjaśniała w 2001 roku:
- Gdy 125 lat temu powstawały zabudowania fabryki, ulica Dolnych Młynów znajdowała się za bramami mmiasta. Dziś jest to samo centrum Krakowa. Już dawno informowaliśmy, że zamierzamy w tradycyjnej fabryce zakończyć produkcję i sprzedać budynek na cel, który służyłby miastu. W planach miasta ul. Dolnych Młynów przeznaczona jest na cele komercyjne. Nasz zakład nie miał tam szans rozbudowy i rozwoju.
W 2007 roku mówiono o projekcie kompleksu mieszkalno-hotelowego z usługami. Część kompleksu miałaby zostać wyburzona, a trzy budynki dawnej fabryki zaadaptowane m.in. na hotel. Wzdłuż ul. Czarnowiejskiej miałby powstać apartamentowiec z usługami i handlem na parterze, a na terenie wewnętrznym powstałyby plomby mieszkalno-usługowe. Budynki tworzyć mają atrium z ogrodem, stanowiącym jednocześnie dach nad parkingiem podziemnym. Część radnych była zdania, że lokalny układ komunikacyjny jest nieprzystosowany do takiego natężenia ruchu, jakie się w tym miejscu pojawi, co jest ważne również ze względu na znajdujące się w pobliżu dwa szpitale. Inni ripostowali, że kiedy powstanie obwodnica miasta, ruch na alejach uspokoi się. Powodzenia życzę.
Gdy chciałam wejść na teren dawnych zakładów, żeby zrobić zdjęcia, Panowie z Budki stanowczo sprzeciwili się pomysłowi. Myślałam, że oni pilnują parkingu, który na razie tam się mieści. Nie, są ochroną całości i bez zgody pana Potockiego (właściciela terenu) nigdzie nie wejdę. Na ogrodzeniu wisi billboard z ofertą sprzedaży całości, rozrysowanym planem inwestycji i triumfalnym obwieszczeniem, że projekt ma wuzetkę. Widać, żaden deweloper się nie pali do kupna.
Udałam się więc na tyły fabryki i wspięłam na 3 piętro budynku Uniwersytetu Rolniczego, gdzie - niczym rasowy paparazzi - podstawiłam kosz na śmieci pod wysoko umieszczone okno w toalecie i z narażeniem życia (kosza, był plastikowy) wykonałam powyższe zdjęcie. To wszystko, na co mnie stać.
Źródła:
1. Artykuł z ECHA KRAKOWA z 2001 r. zatytułowany Egipskie i Damskie, sygnowany (kach)
2. Artykuł z GAZETY KRAKOWSKIEJ z 2007 r. zatytułowany Ciasne uliczki, autorstwa Katarzyny Janiszewskiej
3. Ryszard Kotewicz - Z dziejów przemysłu Krakowa w latach 1918-1939, Wydawnictwo Literackie Kraków 1981
Pytania z dziedziny ROLA KAPITAŁU ZAGRANICZNEGO
Głównie reprezentowany był kapitał austriacki, niemiecki i czeski. Zacznijmy od pewnej firmy powstałej w Borku Fałęckim na początku XX wieku, o której raz już była mowa. Została ona wykupiona przez międzynarodowy koncern chemiczny. JAK ON SIĘ NAZYWAŁ?
CO DZIEJE SIĘ NA DAWNYCH TERENACH TEGO ZAKŁADU?
W JAKICH ZAKŁADACH BUDOWY MASZYN PRZEWAGĘ MIAŁ KAPITAŁ OBCY?
JAK NAZYWAŁA SIĘ FABRYKA WÓDEK OPANOWANA PRZEZ PRZEDSIĘBIORCÓW AUSTRIACKICH?
KTO PRODUKOWAŁ MUNDURY WOJSKOWE?
JAK NAZYWAŁA SIĘ FABRYKA CZEKOLADY? Nazwisko jej właściciela stało się dziś nazwą wyrobu cukierniczego :)
JAK BRZMIAŁA NAZWA AUSTRIACKIEJ FIRMY PRODUKUJĄCEJ OPAKOWANIA DLA PRZEMYSŁU SPOŻYWCZEGO?
JAK NAZYWAŁY SIĘ ZAKŁADY GUMOWE I GDZIE SIĘ MIEŚCIŁY?
GDZIE CZESI UMIEŚCILI FABRYKĘ OŁÓWKÓW?
A W NASZYCH CZASACH - JAKIE BYŁO NAJWIĘKSZE PRZEDSIĘBIORSTWO PRZEJĘTY PRZEZ OBCY KAPITAŁ?
Odpowiadający: przede wszystkim Christ0ph. Za nim Cecora20, Bomba61, Jitka, Krkjk.
Zabrakło wód gazowanych (Parowa Fabryka Wód Gazowych Rząca i Chmurski, ul. Gertrudy 4) i napojów procentowych (browar Goetza Okocimskiego przy ul. Lubicz, na początek) oraz tragicznego epizodu związanego z Optimą (czerwiec 1942) - ale to temat na osobną notkę.