No, Kardynał relikwie na wieżę wystawił i mamy po powodzi w Krakowie. Ja się bałam, bo nie wiedziałam. Taki wiekopomny niuz mi umknął! No ale teraz mam już plan awaryjny, w razie gdybym na przykład zachorowała ciężko. Po starej znajomości wproszę się na całowanie relikwii i zaraz będę zdrowa - to jest plan B. No a gdyby jakimś cudem i to nie pomogło - plan C: na trzy zdrowaśki do pieca.
Wcale mnie to wszystko nie dziwi, bo psychiczną mam na codzień w pracy. Przykład z tego tygodnia. Mamy w sekretariacie kalendarz, do którego się wpisuje wyjścia, czy to służbowe czy prywatne i takie tam bzdety. W poniedziałek umieściłam w nim wzmiankę, że wychodzę na zebranie poza Fabryką w godzinach tych a tych. We wtorek Derechcja rozesłała do wszystkich maila: kalendarz jest dla urzędników pierwszej kategorii. Druga kategoria ma wpisywać swoje wyjścia w INNYM KALENDARZU ALBO GDZIE INDZIEJ. Tak dosłownie brzmią instrukcje. Co sugeruje, że istnieje ten inny kalendarz. A co do kategorii urzędniczych wyjaśniam, że jest troje pracowników etatowych i dwoje (w tym ja) wolnych strzelców. Bycie wolnym strzelcem ma jedną zaletę - nie musimy odbijać karty. No i jeśli - co nie daj Boże - uzgadniamy z Derechcją wyjście do lekarza w godzinach pracy, nie musimy od tegoż lekarza brać ZAŚWIADCZENIA. Tylko potem trzeba nieobecność odpracować, oczywiście. Przy czym nie że wyszłam rano na dwie godziny, to zostanę te dwie godziny dłużej i zrobię, co tam miałam zrobić. O nie. Nigdy. Te dwie godziny będą wisieć, wisieć... aż Derechcja zadzwoni: potrzebna mi będziesz w niedzielę o ósmej. Etatowi natomiast spędzają czas na wypraszaniu w przychodniach zaświadczeń, że w godzinach od do byli u lekarza.
Dziś obiecana relacja z Przyprawy do Skotnik.
Dojechałam autobusem do pętli kampusowej na Ruczaju i ruszyłam na spacerek ulicą Bunscha. Z mapy wyglądało przyjemnie, trochę jak aleja jest, szeroka, chodnik nowy wygodny, po bokach zielono. Ma trochę ponad kilometr długości, niby nic, ale złośliwie słońce zaczęło prażyć, a tu cienia zero, a jeszcze samochody tylko ZIUUUU ZIUUUU. Więc idę spocona i wyglądam końca, poprawiam naszyjnik, a tu znowu ZIUUUU - ale nie samochody, tylko naszyjnik :( większość koralików potoczyła się już to na chodnik już to na jezdnię :( nanizane toto było na rodzaj drucika, który pękł. Cóż, rzuciłam się do żniw, wyzbierałam, co się dało, a potem w pracy zaniosłam koledze Artystycznemu, coby mi naprawił... jak myślicie, gdzie jest aktualnie naszyjnik... oczywiście leży u niego na biurku, wszak dopiero dwa tygodnie minęły, on zrobi, tylko gdzieś tak za rok...
Wreszcie doszłam do skrzyżowania z Babińskiego. Tak tak, tą Babińskiego w Kobierzynie, co to zaraz niedaleko jest psychuszka. Siedzi u czubków - w Krakowie mówi się, że zabrali do Kobierzyna. W centralnej Polsce - do Tworek. A zanim powstał szpital psychiatryczny w Kobierzynie - JAK SIĘ W KRAKOWIE MAWIAŁO? Dla ułatwienia dodam, że w nazwie występował pewien ogród.
Teraz: żeby odwiedzić znajomych w Kobierzynie trzeba skręcić w lewo, a do Skotnik - w prawo. Ulica Babińskiego przechodzi w Kozienicką. Tymczasem słońce zachodzi za chmury i robi się wręcz burzowo. No to zachwycona jestem. Tak zasuwam, żeby zdążyć przed deszczem do wyznaczonego celu - CMENTARZYKA JEŃCOW RADZIECKICH - że mijam obojętnie nawet FORT!
Z internetu mam informacje, że za fortem należy skręcić w prawo, w ul. gen. Karcza, i odliczyć trzy domy - po drugiej stronie ulicy będzie ścieżka prowadząca w chaszcze. Ale nie wiem, czy jedną prawie psią budę mam liczyć za dom czy nie, więc podchodzę do następnego - a tam taka hollywódzka rezidęs, wiecie, no absurdalna budowla w tym miejscu, aż ją sfociłam na pamiątkę. Tymczasem jednak krzaczory się skończyły, więc wracam i po lewej zagłębiam się wydeptaną ścieżyną w dzikie ostępy... wszędzie mokro (wszak mamy tu Macondo) i pełno ślimorów, polecam gumiaki. Prę do przodu, odchylając gałęzie i już całkiem zrezygnowana (tędy chyba chodzą OBUZY wkradać się na teren fortu) chcę wracać, gdy nagle uświadamiam sobie, że...
...to co widzę, to właśnie ten cmentarzyk. Sześć bezimiennych ogrodzonych kwater, na których ktoś kiedyś posadził krzaczki i one sobie od tej pory urosły. Pomnik, krzyż z napisem I NIE ZABUD' PRO MIENIA i drzewo, na którym wisi ul... znaczy budka dla ptaków w takim kształcie (niezamieszkana). Absolutna pustka i cisza, tylko ja i te ślimaki. Uczucie opuszczenia tego miejsca - dojmujące, mimo, że z dwóch stron za ogrodzeniem znajdują się domy.
Napis na pomniku głosi:
Bohaterom Armii Czerwonej poległym w obronie wolności Narodu Polskiego w latach 1942-1944 w Hołdzie Społeczeństwo Krakowa.
Otóż w przyległym forcie Skotniki hitlerowcy zorganizowali obóz dla sowieckich jeńców wojennych. Na skutek fatalnych warunków zmarło około 150 anonimowych jeńców, którzy zostali pochowani w zbiorowych mogiłach nieopodal fortu.
Fort w drodze powrotnej też obejrzałam, bo ciągle jeszcze nie zaczęło padać... przy czym pokażę go kiedy indziej, teraz tylko uściślę, że właściwie forty są dwa :)
Zagadki: CO MIEŚCI SIĘ OBECNIE W TYM FORCIE?
SKĄD NAZWA MIEJSCOWOŚCI SKOTNIKI?
CZYJĄ WŁASNOŚCIĄ BYŁY SKOTNIKI W LATACH MIĘDZYWOJENNYCH?
CO MIEŚCI SIĘ DZISIAJ W DAWNYM SKOTNICKIM DWORZE?
I takie pytanko naprowadzające na następny temat. Będę pisać o pewnej rodzinie, związanej z ulicą Lubicz. Okazało się, że ma ona swoją ulicę w Grębałowie. No ja nie powiem, na jakim końcu świata to jest... ale postanowiłam skorzystać wczoraj ze słoneczka i zaraz po obiedzie wybrałam się tam po zdjęcie. I... zakochałam się! Jak tam ślicznie, ludziska!
Ale póki co, zagadka:
JAKA TO RODZINA ZWIĄZANA Z UL. LUBICZ I JEDNOCZEŚNIE GRĘBAŁOWEM? CZYM SIĘ ZAJMOWAŁA?