Ha ha. I co, myślicie, że dziś dowiecie się wszystkiego o pradziadku Teodorze? Od cioci Isi? Akurat!
Ciocia Isia nic nie wiedziała!
Ale najpierw należy się SPROSTOWANIE!
Bo tu niektórzy wyciągnęli wniosek, że JA piszę i JA szukam śladów pradziadka!
Halo!
To nie JA (byłam Ewą)!
To AUTORKA!
Lucyna Olejniczak!
W książce Wypadek na ulicy Starowiślnej!
Wydawnictwa REPLIKA, 2007!
Do nabycia w EMPIKU i innych księgarniach!
No halo!
Ja tu tylko CYTUJĘ!
Mój pradziadek był zresztą KOLEJARZEM. Zwłaszcza że tam, gdzie mieszkał, nie było żadnej straży pożarnej - nie miał chłop innych możliwości co do munduru.
:)
No. Naużywałam się wykrzykników ile wlezie, a teraz już spokój, bo mi się domownicy pobudzą, a po co mi to. Nie ma to jak niedzielny poranek.
Jednak wypadek na ulicy Starowiślnej miał miejsce pod wieczór, 13 lipca 1900 roku. Autorka tak go rekonstruuje:
"Na dziedzińcu straży szybkimi, wyćwiczonymi ruchami zaprzęgano konie do wozu. Uprzęży nie przypinano, zatrzaskiwało się ją tylko, dla zyskania cennych minut. Po chwili wóz był już gotowy. Strażacy, ci, co akurat byli w koszarach, i ci, którzy mieli w tym dniu ostry dyżur, wskakiwali na wóz w wielkim pośpiechu, niektórzy dopinajac mundury w biegu i przytrzymując zsuwające się kaski. Na wozie już wszystko było zapięte na ostatni guzik i konie ruszyły z kopyta przez stale otwartą bramę na miasto.
Wszystko to trwało zaledwie parę minut. Straż krakowska znana była zarówno ze sprawności i szybkości, jak i ze skuteczności. Każdy znał swoje miejsce w szyku, nikt nie wykonywał zbędnych ruchów, nawet konie wiedziały, co robić.
Pęd powietrza zatykał Teodorowi oddech. Stał, trzymając się gładkiej poręczy, tuż za strażnikiem, który lejcami raczej hamował konie, niż je poganiał. Łopot czerwonego sztandaru na froncie i przeciągły sygnał trąbki zlewały się w jeden wielki hałas. Kątem oka widział umykające na bok drzewa i stojących licznych gapiów. Kiedy konie zdawały sie brzuchami dotykać ziemi, Teodor poczuł znajomy dreszczyk emocji. W takiej chwili nie bał się niczego, rozpierała go energia i chęć działania. Był w swoim żywiole.
[...]
Miejsce wypadku wyglądało okropnie: zdenerwowane konie z trudem przytrzymywane przez woźnicę tańczyły w miejscu, strażacy, którzy odpadli z wozu, podnosili się z bruku: jedni szyblko, otrzepując mundury z kurzu, inni powoli, z wyraźnym wysiłkiem i z wyrazem oszołomienia na twarzy rozglądali się wokół. Tylko jeden z nich leżał nieruchomo, a wokół jego głowy powiększała się kałuża krwi.
[...]
- Proszę się uspokoić, wszystko będzie w porządku. - Najmłodszy ze strażaków, sympatyczny blondyn z "zapowiedzią" wąsika, podsunął Joannie krzesło. - Był wypadek, to prawda, wóz w całym pędzie wjechał w ulicę Starowiślną, a tam, jak pani wie, położono niedawno świeżą kostkę brukową. No i koło od wozu trafiło na taki wystający kamień, wozem szarpnęło i pan Teodor odpadł jak gruszka... o, przepraszam - zreflektował się nagle, ale Joanna nie zwróciła na to uwagi - ... spadł, jak mówiłem, i rozbił sobie głowę. Trochę go zamroczyło, sporo było krwi, jak to przy ranach głowy czasami, no to go zabrali do szpitala na wszelki wypadek. Pewnie go jeszcze dzisiaj wypuszczą, więc nie ma się co denerwować."
Koniec cytatu.
No cóż, nie ma już kostki brukowej na ulicy Starowiślnej, jest poczciwy, roztapiający się w upały asfalt. Jest też stara nazwa, przywrócona po 1989 roku.
A więc zagadką na niedzielę będzie takie pytanie:
DLACZEGO STAROWIŚLNA I JAK NAZYWAŁA SIĘ TA ULICA PO WOJNIE?
JAKI PAŁAC TAM STOI?
JAKIE SIOSTRY MAJĄ SWÓJ KLASZTOR I KAPLICĘ?
Założę się, że w chwili wypadku jakoś mniej była ZAGRACONA ta ulica :)
Wczoraj odpowiedziały Nata i Bosa, brawo te panie :)