Nie no, wczoraj zdecydowanie nie był TEN dzień.
Zacznijmy od tego, że w godzinach przedpołudniowych udałyśmy się z Córunią wykonać zdjęcia do legitymacji szkolnej (ona nie chce nawet na nie spojrzeć, bo tak okropnie wygląda) oraz - uwaga! - nabyć podręczniki szkolne. Lżejsza o 3 stówki (a jeszcze nie mamy geografii i religii oraz część książek była używana, a więc tańsza) wróciłam do dom, ale pocieszała mnie myśl, że w ukochanym kinie jest tydzień azjatycki, na który sobie chodzę od poniedziałku i kosztuje to o wiele mniej. Stanowczo dostęp do kultury jest łatwiejszy niż do oświaty. Aż dziwne, że się ludzie nie garną bardziej: raz jeden pan mi towarzyszył na sali, raz trzy osoby, no, ogólnie spokojniutko. Po filmie zazwyczaj jeszcze staram się wyskoczyć na malutką Przypraweczkę i po ciemku ściągam do domu.
Dobra, więc jest czwartek, film zaczyna się o 17.00, a ponieważ potem miałyśmy się udać z Córunią na odczulanie, umówiłam się z nią w kinie o 18.35. Melduję się przed kasą na 10 minut przed czasem, coby sobie zająć odpowiednio wygodne miejsce, a tu pan oznajmia hiobową wieść:
- Nie ma, skończyły się już miejsca na podłodze.
Ke?
Nosz. Ani kina ani Przyprawy? No bo to odczulanie potem. Wracać do domu? Toż za chwilę trzeba będzie znowu wychodzić. To może skoczę sobie na chwilkę pospacerować po ulubionym ostatnio Zabłociu? Podyrdałam więc na przystanek autobusowy. Dopiero po 5 minutach dotarło do mnie, że żadnym autobusem stamtąd na Zabłocie nie dojadę i że w ogóle należy się postukać w głowę. Postukawszy się, zmieniłam cel na skwerek z ławkami przed kościołem św. Szczepana, zwany szumnie placem Axentowicza. Przeczekam te 1,5 godziny.
Rozsiadłam się wygodnie, książka na kolanach i... próbuję czytać. Nie umiem, okazuje się. W żadnych takich parkach i innych. Bez przerwy coś na mnie spada z góry i muszę sprawdzać, czy to na pewno listek lub inny fragment gałązki czy też może tym razem jakiś ohydny robal.
Następnie na ławce obok, tak prycza w pryczę, przysiada się... Pan Siateczka. To taki pół-lump, który pojawia się na imprezach w Fabryce i zawsze szeleści siatką, co doprowadza innych do szewskiej pasji. O matko, myślę sobie, teraz się doczepi z konwersacją. No ale co będę udawać zaczytaną, odważnie podnoszę głowę i patrzę na niego, żeby mieć za sobą powitanie. Pan Siateczka równie uważnie patrzy na mnie... i nie mówi nic. No halo, może to ja mam pierwsza się odezwać? Sorry, ale mam już swoje lata i to mnie się należy kłaniać :) Nie wiem, czy Pan Siateczka w ten cichy sposób okazał swą delikatność czy też niedowidzi albo po prostu nie poznaje. Jego wzrok czułam na sobie cały czas, ale wróciłam do lektury i strzepywania śmieci. Nie na długo.
Oto NAGLE frufrufru zlatuje się chmara gołębi (jakiś tysiąc albo milion) i grupuje się na chodniku przede mną. Aż się obejrzałam za siebie, czy jakaś staruszka z chlebem z tyłu nie stoi. Nie. Po prostu Hitchcock: podchodzą coraz bliżej, okrążają mnie coraz szczelniej, jeden wskakuje na ławkę o 30 cm ode mnie i w ogóle nie reaguje na przepłaszające machnięcie ręką. Stoi, przekrzywia łeb i wpatruje się we mnie. Matko, zgroza! Zadziobią mnie kruki i wrony! Mam się zerwać z wrzaskiem i uciekać? Trochę obciach, inni dalej siedzą na swoich ławeczkach - fakt, że gołębie trzymają się od nich z daleka... może miejscowych nie ruszają? Bądź odważna, bądź odważna - powtarzam sobie mantrę... i wreszcie frufrufru gołębie odlatują, równie nagle jak się pojawiły. Oddycham z ulgą, że się nie zbłaźniłam ucieczką :)
Co by się tam dopiero działo, gdyby nie czuwał nad wszystkim ten krzyż?
[Koniec wakacyjnej relacji]
A teraz parę wakacyjnych zagadeczek:
JAK NAZYWAŁ SIĘ WCZEŚNIEJ TEN PLAC?
CO SIĘ TU MIEŚCIŁO PRZED JEGO POWSTANIEM?
W JAKIM KRAJU URODZIŁ SIĘ AXENTOWICZ?
JAKI FOLKLOR MALOWAL?
JAKIE TOWARZYSTWO ZAŁOŻYŁ?
A JAKIEGO BYŁ CZŁONKIEM?
Dodam, że nad wstąpieniem do tego ostatniego medytuję od ładnych paru lat. Regularnie pobieram kartę do wypełnienia, a potem dumam, czym ja godna?
Na poprzednie pytania prawidłowo odpowiedzieli: Jackuzzi, Saxony3, Bajjer i Nadjamfotos. Zabrakło tylko wytłumaczenia nazwy ul. Wałowej - otóż są dwie koncepcje: jedna mówi, że chodziło o obwałowania przeciwpowodziowe nad Wisłą, druga, że o wał linii kolejowej.