Opowieści z fabryki
Piątek, w przeciwieństwie do reszty tygodnia, był bardzo spokojnym dniem, bowiem Derechcja wyjechała służbowo. Przy tej okazji zmieniliśmy fabrycznego taksówkarza. Pan, z którym współpracujemy od ładnych paru lat, zażądał 1300 zł za odwiezienie Derechcjowego tyłka do Książa. Wówczas nasz Rachunkowy zadzwonił do pana, który jeździł dla nas parę lat temu, i okazało się, że u niego wycieczka ta będzie kosztować 800 zł. Ja co prawda wyraziłam przypuszczenie, że może to Polonez, ale zostałam wyśmiana. Ciekawe, czy nowy (stary) taksówkarz zapytał, gdzie dokładnie ma pojechać, bo poprzedni zawsze udawał się do Sekretary po dokładne namiary, nauczony doświadczeniem pierwszej wycieczki, kiedy to Derechcja kazała się zawieźć do Olkusza. Na miejscu pyta, gdzie teraz, i słyszy:
- Yyyyy, I don't know, YOU DON'T KNOW???
Pytali policję, gdzie się odbywa koncert - policja olkuska jakaś nie zorientowana w muzykaliach... w końcu taksówkarz dzwonił na komórkę do Rachunkowego i się dowiedział. Gdyby dzwoniła Stara, oczywiście nikt by nie odebrał :)
Swoją drogą, Derechcja oczywiście sprowadzając swój majątek ruchomy do Krakowa przywiozła również samochód, ale gdy wreszcie po 2 miesiącach podjęła odważną decyzję JADĘ DO IKEA - wtarabaniła się w autobus. Było to w weekend i naturalnie nikt z nas nie odpowiadał na jej rozpaczliwe telefony. W końcu zlitował się nad nią kolega Artystyczny i pojechał na miejsce wypadku tłumaczyć rozmowy z policją. Wówczas to oniemiał po raz pierwszy. Policja zażądała dokumentów, a Derechcja na to:
- Ależ ja nie noszę przy sobie dokumentów, żeby mi nie ukradli. Trzymam w domu w sejfie.
Nastąpiła więc wycieczka z policjantami do domu. Nadmieniam, że w skład tych dokumentów wchodzi również prawo jazdy. Ach, gdyby nie te niebieskie tablice rejestracyjne...
Opowieści z Woli Justowskiej
20 września 1960 pisał prof. Karol Estreicher Jr w Dzienniku wypadków:
Grodzę siatką ogród. Dokupiłem sąsiednią parcelę - jeszcze w październiku 1955 roku - od niejakiego Okrutniewicza. Ten wziął parcelę naprzeciwko, opuszczoną po Smoluchowskiej. Smoluchowska dostała parcelę, nawet większą, po Bzowskim. Bzowski wziął parcelę koło mnie i mnie ją za 50 tys. odstąpił.
Wszedłem w posiadanie tej parceli dość krętą drogą. Ale trzeba było zająć parcelę po Smoluchowskiej (wdowa po profesorze - dzieci w Stanach Zjednoczonych), bo groziło przeprowadzenie przez nią ulicy. Zajęcie przez Okrutniewicza i ogrodzenie parceli tę możliwość odsunęło. Smoluchowscy mają parcelę nawet większą. Inna rzecz, że nie zgłaszają do niej pretensji, ale mogą to zrobić w każdym momencie.
Trochę skomplikowana sprawa ta własność ziemska. Swoją drogą jestem ciekawa, ilu z dawnych właścicieli przetrwało do dziś w tym miejscu. Na miejscu dawnego ogrodu Profesora stoją już nowe domy...
Pytałam poprzednim razem o ulubione zajęcie Profesora w willi na Woli. Otóż była to produkcja win i nalewek.
Rok przeszły (1960) był wyjątkowo brzydki. Lało przez całą wiosnę i lato. Powodzie, zimno. Owoców mało. Z żoną nie mieliśmy czasu ani ochoty robić wina. Na sierpień 1960 pojechałem do Niemiec Wschodnich i tam w Erfurcie, w małym sklepiku, zobaczyłem na wystawie drożdże, które kupiłem (3 paczki). Ponieważ zapas win kończy się w piwnicy, więc w styczniu 1961 przystąpiłem do roboty. Mam już dużą wprawę w robieniu wina i używaniu potrzebnych do tego naczyń.
To wino czerwone szczególnie smakuje Zdzisławowi Pabisiakowi, sąsiadowi o miedzę od lat dwóch. Pabisiak obok wystawił sobie mały dom z pracownią i często do nas zachodzi pogadać. Wino lubi. Wino jest mocne, łatwo upija. Stoi długo i temu przypisać trzeba moc.
No i mamy dzisiejsze zagadki:
KTO TO ZDZISŁAW PABISIAK?
Profesor pisał o nim z wielką wdzięcznością. GDZIE RAZEM PRACOWALI?
CZEGO AUTOREM JEST PABISIAK?
Nadjamfotos bardzo sprytnie wyszukała w necie sąsiada Mołodeckiego oraz tytuły sztuk teatralnych, napisanych przez Karola Estreichera Juniora i informacje o rodzinnych tradycjach teatralnych.