Czy mnie dziwią prawie codzienne telefony:
- Dzień dobry, tu wychowawczyni Córuni.
Bo jej znowu nie ma w szkole. Nie, nie dziwią, przyzwyczaiłam się.
Czy mnie dziwi, że dziewczyna tak może bimbać sobie na wszystko?
Nie, różne rzeczy się już widziało i słyszało.
Czy mnie dziwi, że to MOJA córka tak postępuje? Nie, niby dlaczego to nie NAM ma się przytrafić coś złego. Tyle było historii o dzieciach z dobrych domów, co się wykoleiły.
Co mnie wobec tego dziwi?
Chyba tylko to, że ja jeszcze chodzę, żyję, normalnie funkcjonuję. Że nie trafił mnie szlag, że nie dostałam apopleksji, że nie zalała mnie nagła krew. Być może zresztą to tylko kwestia czasu.
I tak o.
W południe mam miting z wychowawczynią i psychologiem szkolnym. Niczemu to nie służy, bo ONA nie da sobie pomóc. ONA mówi, że ją to nie obchodzi i nie wie, dlaczego ani co się stało, nie wie też, co ją OBCHODZI. Jest jak Jaś Fasola - nie wie NIC. Ja w sumie też.
Z przyjemnością więc zanurzam się w opisy spokojnego życia rodzinnego państwa Boznańskich, zawarte w powieści Marii Rostworowskiej "Portret za mgłą".
W trzy lata po narodzinach Olgi przyszła na świat jej młodsza siostrzyczka Izabela. Obie dziewczynki odebrały staranne wychowanie - uczyły się języków obcych, malarstwa, muzyki, jazdy konnej. Ich pierwszą nauczycielką była matka, posiadająca przecież odpowiednie przygotowanie. Już jako małe dziewczynki Olga i Iza przejawiały uzdolnienia artystyczne - być może inny nauczyciel nie zwróciłby na to uwagi, jednak baczne oko matki dostrzegło wybitny talent plastyczny starszej córki i wielką wrażliwość muzyczną młodszej. Państwo Boznańscy cenili i rozumieli sztukę i dostrzegali sens w aspiracjach artystycznych córek.
Tu nie chodziło tylko o korzystne wydanie ich za mąż :)
W tamtych czasach taka postawa rodzicielska należała do rzadkości. Panny, które pragnęły same pokierować swym życiem, szukając w nim innych możliwości i dróg aniżeli przetarte ścieżki, którymi podążały ich matki i babki, musiały często staczać ze swym otoczeniem ciężkie walki. Olgę i Izę spotkało niezwykłe szczęście - ich rodzice z całego serca pomagali w realizacji pasji artystycznych, dając dziewczętom pełne poparcie - także finansowe.
Atmosfera panująca w domu Boznańskich miała w sobie coś z pełnych egzaltacji wzlotów i uniesień charakterystycznych dla epoki romantyzmu. Matka-Francuzka, nieco zagubiona w kraju, w którym przyszło jej żyć, słabo znająca język polski, zmuszała właściwie gości do konwersacji po francusku - natychmiast więc przybierali oni podniosły i subtelny ton, jakim zwykło się rozprawiać o sprawach wyższych. W takim klimacie rosły przy ul. Wolskiej 17 dwie małe krakowianki - w pewnej izolacji od prozy codzienności, a z racji dwujęzyczności i naturalnej przynależności do dwóch kultur miały stać się w przyszłości obywatelkami Europy. Na razie jednak ich życie toczyło się w Krakowie.
No to teraz do przodu.
KTO UDZIELAŁ NAUK MALARSTWA MŁODEJ OLDZE?
CO UCIĘŁO W ZANADRZU KARIERĘ PIANISTYCZNĄ IZY?
Na zdjęciu okno pracowni Olgi Boznańskiej w domu przy Wolskiej 17.
Nadjamfotos poczyniła pierwsze poszukiwania, Jitka uściśliła, Danusius potwierdziła, Deodato wysunął hipotezę. Mnie ten dom Pod Pawikami wygląda raczej na kamienicę przy św. Jana zwaną Pod Pawiem - zwłaszcza, że metryka Olgi została wystawiona przez parafię św. Floriana.