A Wy wiecie, że Wigilia to JEDYNY taki wieczór w roku? Jedyny, kiedy nie ma NIKOGO w Rynku? Jedyny, kiedy wszystkie, ale to WSZYSTKIE lokale są pozamykane. Jedyne, co widziałam otwarte, to kasy biletowe na stacji PKP i buda z kiełbaskami w Rynku. Znaczy tak całkiem z głodu by nie umarł człowiek, gdyby coś, ale prawie...
Moje dziecko miało jedno wielkie marzenie wracając z Wigilii - CHEESEBURGER w Mc Do. Ha ha ha. To ma dalej.
Ja się tylko pytam, co robią cudzoziemcy w Polsce w taki wieczór. Chyba tylko hotel, hotel, hotel. I ciekawa jestem, czy w innych krajach też jest taki dzień, gdy absolutnie wszyscy robią TO SAMO. Nie że koniecznie z wybałuszonym okiem biedzą się nad karpikiem. Nie. Cokolwiek.
Boże Narodzenie mamy śnieżne tego roku i nawet spacer rytualny na Wawel stoi pod znakiem zapytania :) bo ta mżawka taka nieprzyjemna jest... zwłaszcza gdy w perspektywie ma się trzaskające polana w kominku i stos książek i filmów... no dobra, trzaskać to mi mogą tylko rury od centralnego i sąsiadka z góry bijąc kotlety, ale co tam... zawsze to lepiej niż reumatyzm w kolanie po takich spacerach nieostrożnych...
To ja może dalej o tych antykwarzach, co to nikt wczoraj nie wiedział, że NESTOR pokolenia powojennego nazywał się [b]Cieślawski[/b], a w miejscu jego antykwariatu przy Sławkowskiej najpierw umościł się sklep z firankami, a teraz galeria. O, widziałam tam w sobotę na wystawie Straszną Rybę, bardzo ZĘBATĄ, niczym z jakiegoś Sindbada Żeglarza ([i]o Leśmianieśmy rozmawiali przy stole wigilijnym :)[/i]).
Zdjęcie jest li i wyłącznie pretekstem, ot, jedna z kamienic przy ul. Szpitalnej :)
"Dziś już urządzili oni antykwarstwo na wielką skalę. Kilku Żydów wynajęło izby na ulicy Szpitalnej i rozstawili stragany na placu Św. Krzyża. - tam rozkładają mnóstwo książek, które Bóg wie, skąd nabywają..." - pisze Ambroży Grabowski, to "dziś" pozostawiając niesprecyzowane, jako że swoje [b]Wspomnienia[/b] redagował między rokiem 1832 a 1865.
Pisze jeszcze Grabowski, że "Najważniejszą figurą w handlu żydowskim książek jest stary siwobrody Szmul, a po nim idzie chudy, zółto-sinej cery Lejb..." W pierwszym z nich - Szmulu - współczesny historyk, Jan Pachoński, dopatruje się protoplasty rodu [b]Himmelblauów[/b], w drugim natomiast - Lejbie - [b]Taffetów[/b].
Byłby to zatem Lejb Taffet - zmarły około 1847 r. - który na przełomie XVIII i XIX wieku zajmował się domokrążnym handlem książkami, uprawiał sprzedaż wózkowo-koszykową na Rynku, a potem na Placu Św. Ducha. Niebawem osiadł w pobliżu, bo na ulicy Szpitalnej 8. Lejb Taffet [i]popychał codziennie wózek aż z dzielnicy Kazimierz. Częstym interesantem u niego bywał zakonnik z położonego obok kościoła. Pewnego razu ów zakonnik zaproponował pradziadowi, aby przechowywał swe książki w jednej z pustych cel klasztornych. Tak już pozostało. Ta mała celka stała się zalążkiem antykwariatu[/i]. Piękną tą opowieść niejednokrotnie powtarzał i do druku dopuszczał ostatni z rodziny Taffetów. Skontrolowania jej prawdziwości nikt jednak nie podjął; niechaj pozostanie i tutaj.
Taffetowie nie specjalizowali się w żadnym dziale księgarstwa. Byli raczej bukinistami. Handlowali wszystkimi rodzajami książek, ze szkolnymi - prawdopodobnie bardzo istotnym źródłem zarobków - włącznie. Przygodnym odbiorcom sprzedawali książki dostarczone im poprzednio przez przygodnych dostawców. Na nabywców czekali w swoich sklepach księgarskich na ulicy Szpitalnej, która w rezultacie trwającej przez stulecie ich wytrwałej, nieprzerwanej i masowej obecności przeobraziła się w "Szpitalkę," centrum księgarstwa antykwarycznego w Krakowie. Niepowtarzalna, swym urokiem i ważnością kulturalno-księgarską i handlową zarazem, ulica polskich książek i żydowskich antykwariatów...
Szpitalna, od Placu Św. Ducha do Małego Rynku, oblepiona była antykwarniami. [i]Było trzy czy cztery antykwarnie Taffetów, tyleż Seidenów, obok nich Raucher, Wetstein, Litman. W miesiącach letnich, z końcem i początkiem roku szkolnego, wrzała ulica Szpitalna zgiełkiem młodzieży, sprzedającej lub kupującej podręczniki[/i] - zapamiętał Aleksander Słapa.
Inny zaś krakowianin, Jan Kurczab, taki oto dał rysunek tej ulicy: [i]Dziwna to była ulica, tajemnicza, zaczarowana. We wszystkich domach, w starych wąskich, ponurych kamienicach gnieździły się antykwariaty. W niewiarygodnie ciasnych sklepikach, w bramach , podwórzach, w nyżach i zagłębieniach korytarzy, wszędzie, gdzie udało się ustawić kilka półek, leżały stosy książek. Piętrzyły się do sufitów, gromadziły w niezliczonych, przewiązanych sznurkami paczkach, zalegały stoły i podłogi. Kartoteki tych niezliczonych tomów, tomików, broszur, mieściły się w mózgach sprzedawców. Aż dziw zbierał, gdy taki wychudły i zazwyczaj brodaty typ, zapytany o jakiś dawno zapomniany tytuł, znikał w czeluściach swojej nory, aby po długiej chwili wrócić z nieprawdopodobnie zakurzonym egzemplarzem w ręku. Był to sprzedawca z prawdziwego, antykwariatowego zdarzenia...[/i]