Czas był najwyższy, siadłam więc do pisania notki i nagle przypomniałam sobie dawne czasy sprzed paru lat, kiedy to wstawałam o szóstej rano i codziennie waliłam w klawiaturę, popijając przy tym poranną kawę. No to dobrze, właśnie sobie kawę zrobię, dla otrzeźwienia. Zdejmuję maszynkę z suszarki nad zlewem, napełniam wodą, wsypuję kawę, zdejmuję z suszarki górną część i odruchem wieloletnim strzepuję nad zlewem ( a trzeba dodać, że ostatni raz kawę piłam może z miesiąc temu).
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Z maszynki wypada PASKUDNY pająk!!!
Znów mnie pół bloku usłyszało... niby to cicha jestem lokatorka, niekonfliktowa, siedzę sobie i spokojnie ksiażki czytam, remontów już od dawna nie robię, ale jak się czasem rozedrę!
A skoro już o lokatorach i mieszkaniach, kontynuujmy historię ze wspomnień Władysława Siedleckiego. Przypominam, że rodzina Siedleckich postanowiła sprzedać zajmowany dotychczas dom przy ul. Konarskiego.
Powstał problem, jak otrzymaną ze sprzedaży sumę pieniędzy dobrze wykorzystać. Nie usłuchali wtedy rodzice dobrej rady odwiedzającego nas często księdza, który namawiał do ulokowania jej w złocie. Rodzice przyzwyczajeni do mieszkania we własnym domu chcieli koniecznie nabyć jakiś dom w mieście, w którym byłoby mieszkanie nadające się do umieszczenia rodzinnych antycznych mebli, do których ojciec był przywiązany.
Trafił się pośrednik, niejaki Mielnik - Żyd, który postarał się o rzekomo dobrego nabywcę na nasz dom. Zachęcał także do kupna jednopiętrowego domu przy ulicy Krowoderskiej 65, w którym zlikwidowana została poprzednio istniejąca fabryka sprzętów rolniczych pod nazwą "Lemiesz". Dom ten, z przyległą do niego parcelą, był własnością Banku Handlowego "Hugo Ripper i Spółka", mającego swą siedzibę w Rynku, u wylotu ulicy Grodzkiej, tam gdzie dzisiaj jest Dom Polonii. Bank ten, chcąc pozbyć się tego pustego i wymagającego remontu obiektu zgadzał się sprzedać go, przyjmując tylko część ceny kupna, resztę pozostawiając w formie długu hipotecznego na dłuższy okres, przy odpowiednim oprocentowaniu, płatnym obok rat corocznie, ale nie w złotówkach lecz w dolarach. Widocznie bank ten orientował się już, że nadchodzi kryzys gospodarczy, o czym myśmy oczywiście nie wiedzieli.
Bank pozostawił nam pewną część sumy uzyskanej ze sprzedaży naszego domu na przeprowadzenie koniecznego remontu, a przede wszystkim na dostosowanie całego piętra na urządzenie w nim mieszkania. Przyznam się, że nie mając żadnego doświadczenia w sprawach inwestycji zapaliłem się do tej transakcji i wysunąłem projekt urządzenia na rozległym i wolnym wówczas parterze kina, na wzór dobrze prosperującego małego kina "Promień", istniejącego przy ulicy Podwale. (Dobrze także prosperowały wtedy kina "Apollo" i "Sztuka" będące również własnością prywatną niejakiego Bogdana Lisowskiego). Wspomniany zaś pośrednik, chcąc oczywiście zarobić przy takiej transakcji, poparł w całości mój projekt i pamiętam nawet jak powiedział:
- On ma dobrą kiepetę, jakby był z naszych.
Rzeczywistość okazała się inna. Zdołaliśmy za otrzymane pieniądze urządzić tylko nasze mieszkanie na pierwszym piętrze. Na urządzenie kina brakło pieniędzy i możliwości, a zwłaszcza wspólników do takiego przedsięwzięcia. Trzeba było dół budynku wynająć jakiemuś inżynierowi, który prowadził tam tzw. cichy przemysł.
Dodać jeszcze należy, że schorowany w tym czasie ojciec zupelnie nie interesował się tą sprawą. Matka, której własnością był dom, biorąc pod uwagę dobre wyniki osiągane przeze mnie w nauce, zawierzyła swemu "genialnemu" synowi i zdecydowała się na tę transakcję, zwłaszcza że ciocia Maniusia obiecywała, że po sprzedaży swego domu przy ulicy Szpitalnej da swemu chrześniakowi odpowiednią sumę (nawet pamiętam kwotę - 10 000 dolarów). Umożliwiałoby to spłatę ciążącego na hipotece domu przy Krowoderskiej długu, stanowiącego resztę ceny jego kupna, jak również spłatę odsetek przypadających od niego. Jak okazało się później, nic takiego nie nastąpiło, a cała transakcja przysporzyła nam wielu kłopotów...
[...]
Trzecie wydarzenie z tego okresu dotyczyło naszej sytuacji majątkowej po śmierci ojca, a to w związku z nabytym uprzednio domem przy ulicy Krowoderskiej. Otóż mój projekt dotyczący urządzenia w tym domu kina okazał się zupełnie nierealny, dochody z tego domu nie wystarczyły nawet na zapłacenie odsetek od ciążącego na nim długu hipotecznego. Moja ciocia Maniusia zawiodła, gdyż przyobiecane mi 10 000 dolarów po sprzedaży domu na Szpitalnej poszło na jej leczenie. Nawet moje pieniądze składane na książeczce z przeznaczeniem na zakup motocykla, poszły na spłatę odsetek.
Wierzyciel był bardzo bezwzględny i żądał spłaty nie tylko odsetek, ale i rat kapitałowych. Występował teraz w roli wierzyciela gruby i bardzo niesympatyczny wspólnik Hugona Rippera, zresztą także Żyd, który nie zgadzał się na dalszą prolongatę, gdy z nim konferowałem w zastępstwie mojej matki, grożąc, że bank będzie dochodził swego.
W końcu bank "Hugo Ripper i Spółka" wystawił ten dom na licytację. Ja zaś, jak nigdy w życiu, zapoznałem się dobrze (z konieczności) z prawem egzekucyjnym, ażeby tylko odwlec licytację. Początkowo bowiem jedna poważna kancelaria adwokacka odmówiła nam swojej pomocy, podając, że nie bawi się w kruczki prawne. Znaleźliśmy jednak innego adwokata, któremu podsuwałem różne pomysły, byle tylko przeciągnąć całą sprawę, a w międzyczasie sprzedać dom z wolnej ręki. W końcu udało nam się tego dokonać, gdyż znalazł się kupiec, który ten dom nabył i następnie go zburzył, a na całej parceli wystawił nową wielką kamienicę.
Została nam stosunkowo niewielka cena kupna (po odtrąceniu nieszczęsnego długu), którą chcieliśmy jakoś ulokować, a więc kupiliśmy znowu mały domek z ogródkiem w Borku Fałęckim, bardzo daleko od centrum Krakowa. Pozostawiliśmy w nim byłego właściciela, teraz już w charakterze naszego lokatora, a dla nas zaczęliśmy szukać odpowiedniego mieszkania, w którym mogłyby znaleźć miejsce nasze wielkie antyczne meble, do których zarówno ja, jak i moja matka bardzo przywiązaliśmy się. Wkrótce znaleźliśmy takie mieszkanie przy ulicy Szlak 33, a więc stosunkowo blisko i tam przeprowadziliśmy się wraz z naszą ostatnią służącą.
Źródło: Władysław Siedlecki - Spojrzenie wstecz, Kraków 1989 nakładem własnym autora
Mój Ojczasty, wspominając przedwojennych małomiasteczkowych Żydów, nieraz mówił o ich kiepełe. Tu autor wspomina kiepetę :)
Wszystkie poprzednie zagadki zostały satysfakcjonująco rozwiązane przez Chrisk4 i Jacka75.
Ten ostatni może zerknie do posiadanego przez siebie wydawnictwa opisującego wszelkie kamienice krakowskie (bo ja nie mam, buuuu) i zobaczy, kto zaprojektował kamienicę przy Krowoderskiej 65.
Kamienica jak kamienica, zwykła czynszówka, udawszy się na rekonesans zadowoliłam się więc jedynie zdjęciem godła znad bramy, śliczne wiewióreczki, prawda? Od razu po godle wiemy, że dom powstał w okresie międzywojennym :)
A teraz nowe pytanka. Może o te kina.
GDZIE W KRAKOWIE ODBYŁ SIĘ PIERWSZY POKAZ FILMOWY?
KIEDY TO BYŁO?
JAKIE TO BYŁY FILMY?
JAKIE BYŁO NASTĘPNE MIEJSCE POKAZÓW KINEMATOGRAFICZNYCH?
JAKIE KINA NASTĘPNIE POWSTAŁY?
A GDZIE JEST JESZCZE W KRAKOWIE DOM POD WIEWIÓRKĄ?