Nuda, panie, na Fabryce. Nowej Derechcji nie ma i pewnie do Nowego Roku nie będzie. Koleżanka bardziej ode mnie nerwowa postanowiła nie czekać na rozwiązanie naszej (niepewnej) sytuacji i sama odeszła. Kolega Artystyczny udał się we wojaże jakoweś do Peru i innych Hameryk. Siedzimy więc sobie w trójkę i tyle naszego, co ktoś z zewnątrz przyniesie.
Ot, na przykład. Od człowieka, którego w życiu na oczy nie widziałam, dostałam mailem informację, że moje ego przerasta Himalaje. Taaak, my tutaj na urzędzie pastwimy się nad ludźmi. To jest zawsze jakaś rozrywka, tak sobie pochodzić od biurka do biurka z tą wiadomością i pogdybać, ale o co mu może chodzić :) cóż, moje ego kazało mi w końcu wiadomość zarchiwizować... mamy w sekretariacie specjalne do tego urządzenie, nazywa się niszczarka dokumentów :)
I tak czas płynie powoli... byle do emerytury. Kupiłam sobie za to na allegro tysioncpińćsetstodziewińćset książek po złotówce i przerabiam. Co ja będę robić na tej emeryturze, to nie wiem, jak jużwszystko wyczytam. Najpierw myślałam, że kupię sobie kijki i będę maszerować. Ale potem uświadomiłam sobie, że buty się przy tym mocno zdzierają, a mnie nie będzie stać na nowe. A reklamówek już w sklepach za darmo nie dają, żeby sobie nimi poowijać odnóża. Telewizji oglądać nie będę, bo właśnie zamierzam skorzystać z okazji, że podobno jakieś dekodery trzeba dokupować - i przestać wreszcie płacić abonament, po latach nieoglądania zresztą. Mam za to do obejrzenia jakieś dwa tysiące filmów... ale przecież na prundzie będę musiała oszczędzać. O rany rany. Ciężkie czasy przede mną.
Ale nie martwmy się tym, co za lat kilkanaście. Dzisiaj mamy piękny śnieg za oknem. W październiku. Co na to mówią najstarsi górale i jakie są prognozy na zimę - nie wiem. Będzie trwała do maja? Czy to taki jednorazowy wygłup? U mnie w każdym razie już Boże Narodzenie, bo Córunia zapodała pierwszego Kevina. Jingle bells.
Zmianę pogody okupiłam ciężką sobotnią migreną, więc dziś wstałam jak nowonarodzona i nawet się zachwyciłam tą bielą na drzewach :)
No i dobra wiadomość: wyszła książka Krzysztofa Jakubowskiego o kawiarniach krakowskich, dużo sobie po niej obiecuję. Tymczasem przeczytałam Notatnik krakowski Franciszka Kleina i zamierzam Was uraczyć drobiazgiem o Małym Rynku, z tegoż źródła pochodzącym.
Dom nr 2 zasługuje na chwilę uwagi. Tu przez parę dziesiątków lat minionego stulecia (XIX-go) istniał bardzo znany i popularny sklep towarów kolonialnych Jakuba Barberowskiego. Odznaczał się on doborem i jakością towarów, toteż panował tu przez cały dzień nieprawdopodobny ścisk. Ludzie przychodzili z krańców miasta, by kupić za parę groszy rodzynków, migdałów lub cynamonu. Wiedziano bowiem, że u "Barbera" kupuje się najlepiej. Za sklepem mieściła się szynkownia. Była to duża sklepiona izba, pełna mroku i dymu, zastawiona stołami i ławami.
Widziałem to szynczysko. Poprzez kłęby dymu widać było pełno twarzy i postaci, ale jakich! Była to galeria typów i fizjonomii godnych pędzla Rembrandta lub Halsa.
Mały Rynek jeszcze wówczas długo nie znał tramwaju. Cały był zastawiony straganami przekupek z owocami. Słynne przekupki krakowskie właśnie stąd, z Małego Rynku, się wywodziły, a szynk Barbera był jakby ich salonem zebrań, który chętnie parę razy na dzień odwiedzały. Można tu było dostać obok wódki herbatę za dwa centy lub też z rumem o centa droższą.
Obok szynkowni mieściła się tu jeszcze druga izba (dom nr 3), nakryta bardzo pięknym sklepieniem. I ona również była jakby żywą akwafortą Rembrandta. Gdy wszedłeś, mogłeś dopiero po chwili rozróżnić w półmroku tu panującym - wśród balsamicznego zapachu rumu i innych alkoholowych żywic - olbrzymie, dostojne kufy i beki, zalegające z powagą to wnętrze. Według lokalnej tradycji ta salka była niegdyś kaplicą jakiegoś bractwa zakonnego. Jeszcze przed dwudziestu kilku laty można było widzieć w pięknej sieni tego domu figurę świętego w habicie dominikańskim. Obecnie nie ma już w mieście podobnej szynkowni. "Barber" istniał tak długo, dopóki zarząd miasta nie wpadł na niemądry pomysł przeprowadzenia tramwaju przez Mały Rynek i usunięcia z niego straganów. Z tą chwilą wybiła dla "Barbera" ostatnia godzina. Sklep istniał jeszcze szereg lat, wegetując zaledwie, aż wreszcie przed trzydziestu kilku laty został zwinięty.
Daty są niepewne, książka Kleina została bowiem opublikowana w 1965 roku, ale zawiera teksty pisane przez pięćdziesiąt lat...
Nie dojdziemy więc, kiedy dokładnie został zwinięty sklep "Barbera" czy zlikwidowana figura świętego w sieni.
Ale na pewno możecie odnaleźć, KIEDY ZAPROWADZONO TRAMWAJ PRZEZ MAŁY RYNEK?
I KIEDY ZREZYGNOWANO Z TEGO POMYSŁU?
Podpowiem, że precyzyjnych odpowiedzi można szukać w innej książce Krzysztofa Jakubowskiego, zatytułowanej "Kraków na starych widokówkach". Polecam gorąco, bo to prawdziwa kopalnia wiadomości.
Zapytam jeszcze, CO TO ZA BUDYNEK EN FACE?
Maf podał autora i tytuł książki, z której padły cytaty w poprzedniej notce - to "Dwanaście" Marcina Świetlickiego. Reszty odpowiedzi udzielono ... w cały świat :)
Więc ja podam może, od kiedy do kiedy istniał parking na Małym Rynku. Powstał on w 1969 roku, a zlikwidowano go po przebudowie Małego Rynku w 2006 roku.