Jesienią zeszłego roku pojawił się na Fabryce nowy stażysta. Najpierw kupił sobie od kogoś używany rower. Żeby móc jeździć pod dom Szymborskiej i wypatrywać Jej w oknie, bo to poeta był. Po kilku miesiącach, wyjeżdżając, chciał rower (z poetycką przeszłością - noblistka raz mu pokiwała ręką) odsprzedać. Za grosze. No to kupiłam. Miał flaka w przednim kole, ale też podstawową dla mnie zaletę - to damka. Bo z wsiadaniem (a zwłaszcza gwałtownym zsiadaniem) z roweru Córuni mam pewne takie problemy wysokościowe.
Nowy stary rower stał sobie na Fabryce raz tu raz tam, bo Derechcja - ogólnie rzecz biorąc - tępi rowery. Kolega Artystyczny zabrał go do warsztatu, gdzie mój pierwszy od 30 lat osobisty pojazd został stuningowany, co kosztowało mnie dodatkową setkę czyli prawie równowartość dotychczasowej ceny, ale za to zyskałam (jak wynika z rachunków): dętkę SCHREDER, mostek trekking, lampę tył na prądnicę i lampę przód na dynamo, cokolwiek to znaczy. Ze względu na kolejne interpelacje Derechcji rower został ukryty w fabrycznej piwnicy.
Aż nastała ta wczorajsza sobota, kiedy słońce od rana zaglądało do okien... cóż było robić, pojechałam na Fabrykę, coby PRZYPROWADZIĆ do domu pojazd. Plan początkowy był właśnie taki: przyprowadzić, no bo przecież nie jestem samobójcą, ulicą jechać nie będę, a po chodniku podobno nie wolno. Czasu na przyprowadzenie miałam sporo, do obiadu zostawały cztery godziny.
Aliści przypomniałam sobie, że przecież od Błoń to ja ścieżką rowerową na swoje osiedle się dotoczę.
Szczegółów drogi do Błoń Wam oszczędzę, najważniejsze, że dotarłam. A przy Błoniach to już luzik: jedzie się jak po stole, chcę, to mocniej przypedałuję, nie chcę, to nie... no raj po prostu... tylko dlaczego coś stuka z tyłu podczas jazdy? Złośliwie przy tym przestaje stukać, gdy zatrzymuję się, żeby obadać tylne koło. A przecież podczas jazdy nie spojrzę do tyłu (bo się wywalę, to chyba jasne)!
Wreszcie zdobyłam się na odwagę, zakręciłam kółko przed jakimś welocypedystą odpoczywającym na ławce i zagajam:
- Dzień dobry, wie Pan co, tak mi coś stuka z tyłu...
- No słyszę właśnie.
Okazuje się, że wystarczy podnieść tylne koło do góry i pokręcić, to daje efekt jazdy, no kto by pomyślał. Pomocny Pan szybko zlokalizował sprawcę stuku: jedno ze świateł odblaskowych miało zaczepy na dwie szprychy, a wisiało na jednej. PP poprawił i ruszyłam w dalszą drogę. Czułam się jak król, doprawdy. Małą niedogodnością była jazda pod górkę, a im bliżej osiedla tym niestety częściej. Okazuje się, że te przerzutki to jednak czemuś służą... a mój nowy rumak, jako model przedpotopowy, jest tego udogodnienia pozbawiony.
Krótko i zwięźle: jakem już wreszcie pod blok zajechała, zsiadłam niczym stary, z 30-letnią praktyką - kowboj. Chodzi tu głównie o rozstaw nóg, nie o umiejętność zarzucania lassem. Kowboj a król to jednak robi różnicę. Byłam święcie przekonana, że następnego dnia nogą nie ruszę. Człowiek to jednak uparte bydlę i ruszam. Tyle że następną przejażdżkę odkładam na inny dzień. W końcu teraz już mogę KIEDYBĄDŹ, prawda?
Magistrat prześwietnego miasta Podgórza rozpoznał Jacek75.
Oto i ten magistrat w całej swej fasadowej urodzie.
Powstał on w latach 1844-54, kiedy to kończono regulację Rynku Podgórskiego.
A GDZIE MIEŚCIŁ SIĘ PIERWSZY MAGISTRAT PODGÓRSKI?
Nowy ratusz został jeszcze nadbudowany i przebudowany w drugiej połowie XIX wieku.
We wnętrzach zachowało się sporo elementów pierwotnego wyposażenia, a przede wszystkim wspaniała sala obrad Rady Miasta Podgórza, o bogatej stiukowej dekoracji neobarokowej, z mnóstwem złoceń i potężną kutą lampą. Sala ta często bywa określana najpiękniejszą urzędową salą miejską w Krakowie.
DO KIEDY MAGISTRAT PEŁNIŁ SWE FUNKCJE?
JAK NAZYWAŁ SIĘ OSTATNI BURMISTRZ PODGÓRSKI?
A JAK PIERWSZY?
Dziś w budynku dawnego magistratu mieści się Wydział Architektury Urzędu Miasta Krakowa i siedzina Rady Dzielnicy XIII, gdzie osobiście udawałam się w celu wyżebrania serii wydawnictw na temat historii Podgórza - materiałów z kilku sesji podgórskich.
Gmach doczekał się kompleksowej renowacji w latach 90-tych. Przywrócono wówczas herb Podgórza w zwieńczeniu fasady, który za jedynie słusznych czasów zastąpiono godłem państwowym.
Co mamy w tym herbie: otóż płynie tam sobie potok, a po jego bokach stoją dwa słupy ze złoconymi kapitelami. Po lewej stronie siedzi nagi brodaty mężczyzna, trzymający w prawej dłoni kij. W dali widać wzgórza, na nich kościół i domy.
Cóż by to wszystko miało znaczyć? Otóż skupisko domów to Podgórze położone u stóp Krzemionek. Dwie kolumny to Słupy Herkulesa, którymi ten wyznaczał granice świata. Brodacz - Herkules symbolizuje przekroczenie granicy znajdującej się na Wiśle i zajęcie nowych terenów.
Ciekawostka dotycząca fasady od strony ul. Limanowskiego (niewidocznej na zdjęciu): otóż we wnęce znajduje się zaokrąglona od góry i dołu deska, która jest pozostałością po...
No właśnie!
CO TAM SIĘ ZNAJDOWAŁO?
Tak sobie myślę, że dziwne będzie, jeśli Jacek75 nie dysponuje zdjęciem owego obiektu-zagadki - on, co całe chyba Podgórze ma w kompie!
Książkę z torby znała Ewamaria030 z blogu http://ewamaria030.blox.pl/html (Jak udusić kurę) - to istotnie "Niekochana" Rudnickiego. W filmie nakręconym według tego opowiadania zagrała Elżbieta Czyżewska, co trafnie wyniuchała Nadjamdwa.
A czy zgadniecie, co teraz noszę w torbie? Jest to 5-częściowy cykl o pewnej małej warszawiance, która znalazła czarnego kotka.
Z OSTATNIEJ CHWILI
Tak przyglądam się wyborom prezydenckim w Rosji i niech mnie ktoś światły objaśni, jak to jest możliwe:
że tam pokazuje cały czas zmieniającą się liczbę tych, którzy już zagłosowali. No przecież to by musiała wchodzić w grę informatyzacja i komputeryzacja WSZYSTKICH komisji wyborczych w całej Rosji! Weźcie mnie nie rozśmieszajcie!