A kto to wie? Należałoby podejść i sprawdzić tabliczkę na budynku, no ale ludzie, gdzie ja będę podchodzić w ten upał?
W każdym razie ten przeszklony budynek stoi fasadą zwrócony do [b]placu Kossaka[/b] jakby :) a w bocznej ścianie odbijają się kamienice [b]ulicy Zwierzynieckiej[/b]. Uff. Wszystko wreszcie jasne.
A dlaczego dziś tu? Bo mi się zebrało na wesołe historyjki. Czytałam mianowicie do poduszki znów [b]Kopiec wspomnień[/b], a w nim opowieści o Puchale, który TĘDY chadzał :)
Dobry pretekst, co?
Ale zacznijmy od początku. Dziś opowieść snuje niezawodny [b]Stanisław Broniewski[/b]...
[i]Gdzieś przed siódmą wieczorem... bram teatru ledwo uchylono...[/i], gdy pierwszy za kulisami zjawiał się [b]Bolesław Puchalski[/b], wśród braci aktorskiej [b][i]Puchałą[/i][/b] pospolicie zwany. Przysadzisty, w barach rozrosły, o szerokiej rumianej twarzy, z nieodłączną ciężką lagą. Aktor z kategorii tzw. pożytecznych, grywał przez lat kilkadziesiąt role drugo i trzecioplanowe. Nie opuszczał nigdy Krakowa i nie opuszczał teatru, czy był obsadzony czy nie.
Mówiono, że pochodził z mieszczańskiej rodziny dębnickiej, która od kilku pokoleń specjalizowała się w fachu rzeźnickim, toteż dzieci oglądające go jako króla Heroda w spektaklu [i]Betlejem Polskie[/i] były przekonane, że co roku dokonywał własnoręcznie rzezi niewiniątek. Toteż gdy śmierć machnęła kosą i ukoronowana głowa Puchały toczyła sie z głuchym turkotem przez scenę, na widowni zrywały się frenetyczne oklaski.
Puchała był wspaniałym [b]blagierem[/b] i to kategorii blagierów bezinteresownych. Nie kłamał - bujał, bujał jak Munchhausen, nie żądając niczyjej wiary w swe słowa.
Mieszkał na Dębnikach i co dnia przemierzał żelazny most, po którym sunęły jeszcze sapiąc i dymiąc pociągi kolei obwodowej, czyli jak się wówczas mawiało [i]kolei cyrkumwalacyjnej[/i].
U wylotu mostu, za bramą forteczną, odgraniczającą Wolne Królewskie i Stołeczne Miasto Kraków od Półwsia Zwierzynieckiego (dzisiejszej ulicy Kościuszki) stał na piętrowej podmurówce przystanek kolejowy, do którego dochodził wąskotorowy tramwaj nr 2.
Puchała wędrował przez most, prowadząc co dzień na spacer na smyczy [b]tresowanego śledzia[/b]:
- Żebyście wiedzieli, jaka ta jucha mądra, wszystko rozumie, co się do niego mówi.
- Przyprowadziłbyś go kiedy do teatru - upominali się koledzy.
- To dla niego za daleko, kochani.
Pewnego dnia przyszedł do teatru bardzo smutny.
- Co się stało, Puchała?
- Śledź nie żyje! Wyobraźcie sobie, idę ja przez most, w moście dziura. Smycz była przetarta, śledź się urwał, wpadł przez dziurę do Wisły i utonął. Biedactwo odwykło przez tyle lat od wody, oduczył się pływać.
O kim się mówiło - [b]Puchała znał, był z nim na "ty"[/b]. Z jednym siedział na wspólnej ławie szkolnej, drugi był szwagrem jego ciotki, innemu trzymał do chrztu syna. Raz opowiadano sobie w garderobie o tym i o owym, jak to zwykle w czasie spektaklu bywa, gdy czeka się na wejście. Padło jakieś nazwisko.
- Adam, kochany chłop, serdeczny chłop - zawołał Puchała.
- Znałeś go?
- Jak to czy go znałem? w sześćdziesiątym trzecim wojowaliśmy w jednym oddziale. Spaliśmy pod jednym płaszczem, piliśmy z jednej manierki. W moich oczach rozerwał go kartacz rosyjski na sztuki: tu głowa, tam jedna ręka, o pięć kroków druga, a nogę z butem znaleźliśmy dopiero na drugi dzień. Wisiała na konarze sosny. Okropne!
- Puchała, nie bujaj! Przecież on żyje i jest dyrektorem banku w Czerniowcach.
- Co, żyje?? Kochany Adaś żyje?? Patrzcie państwo, wylizał się.
Znany był Puchała wśród kolegów i z tego, że opuszczając teatr jeszcze charakteryzował się "na ulicę". Zawsze czernił sobie włosy, brwi i rzęsy, najprawdopodobniej korkiem dla oszczędności. Miał potężny basowy głos, niemal grobowy, dostrojony pod Szelę w [i]Weselu[/i]...
Zagadka logiczna:
[b]W JAKIM TEATRZE MÓGŁ PRACOWAĆ PUCHAŁA?[/b]