Podsumowania bolą. Jednak tak ciężko bez nich przetrwać. Bez ubolewania nad sobą, bez przeszłości. Przychodzi koniec, prowadzą do ludzi, każą się bawić, krótka sukienka, a w środku gaśnie papieros na otwartym sercu. Myśli skaczą ze skończonych końców na zerwane początki. I niby powinno być lżej, decyzje zapadły, jakieś odległe cele majaczą cichutko. Trzeba postawić kolejny krok, ale to grozi ponownym upadkiem. A przecież już byłam na dnie. Chciałam na nim być. Tak miło, przyjemnie trwać w sennym nieistnieniu. Zniszczeniu. Znieczuleniu. Chciałabym zacząć, ale tak jakby ktoś wyrwał mi lewarek przy wrzucaniu jedynki, i tylko duszony w desperacji gaz szczerzy do mnie kły. Mógłby się uśmiechnąć, gdybym przestała, ale trzymam go ostatnią siłą jaką w sobie mam.
Tylko dlatego, że najprostsze rozwiązania są za trudne.