Przeżyli siebie w jedną noc, która trwała i trwała. Marzenia fruwały pod sufitem, który miał się niedługo zwalić na Ich splątane ciała. Na kolację był Jego dotyk, a na śniadanie Jej łzy. Ostatnia kawa mroziła Ich żołądki, a Oni chłonęli siebie nawzajem skryci za iluzją wspólnych fundamentów. Były tak kruche, jak Jej dłonie, którymi starała się zapamiętać każdy szczegół Jego skupionej twarzy. Jego usta i Jej oczy. Spóźnili się, a może byli za wcześnie. Przestała się bać w Jego spokoju. Poszedł, wrócił, ona czekała. Jej włosy pachnące Nim i Jego ciepłe dłonie. Potem podzielili świat na pół, a Jego drżące wargi wypaliły zgrabne ślady na zmęczonych powiekach.