O tak. Trochę mnie w tym roku poniosło. Można powiedzieć, że dopiero dzisiaj powoli wracam do rzeczywistości.
Tylko jakoś tak z podwójną siłą. Z takim nieco większym walnięciem. Rozbijam się jak fala o skalisty brzeg.
Nie spodziewałabym się takiego uczucia w takiej sytuacji.
Teraz już bezsprzecznie mogę się utożsamiać z tym: https://www.youtube.com/watch?v=8KMPglvDEvM
Wtorkowe spontaniczne piwo skończyło się rozwalonym telefonem i kacem gigantem w środę.
A potem cztery dni, tysiąc kilometrów, upewnienie się, że nie umiem jeździć po mieście i wyprzedzać. Tak - jestem najgorszym kierowcą, jakiego świat widział. Ale nauczę się jeszcze kiedyś jeździć. Dajcie mi czasu.
Na pewno niesamowitym akcentem był Fifonsz, którego A. sama dla mnie uszyła. Nadal jestem pod ogromnym wrażeniem i rozczuleniem <3
Mimo kilku zgrzytów wyjazd był wspaniały. Pozwolił mi tak bardzo oderwać się od tego wszystkiego.
Pozwoił na tak wiele, że teraz nie mogę się odnaleźć. Jest mi źle, ciężko. Chce mi się płakać. Przytłacza mnie ta rzeczywistość. Chcę wrócić w góry. Złapać jakąkolwiek fuchę, wynająć klitkę w rozpadającej się chatce na jakimś pagórku i zacząć coś nowego. Tak. Bardzo.
Może uda mi się pokazać tutaj część tych wspaniałych dni.