geniusz! - mówię, i - wzniosłość! - pod adresem
tego, co najmniej wzniośle uprawiam na co dzień
i prawienajbardziej - przełykam w swym sercu.
więc może to serce, zwierzęce z wierzchu i - o! to tylko,
w tym sezonie niebytu, duchowej nieobecności
mi dyktuje rytm oddechu, rytm snu i rytm - właśnie...
w poszukiwaniu, jak gawliński, najprościej
zginam się w pozycji, w której prawienajbardziej
chciałbym zobaczyć ciebie
bo jesteś, i jesteś, i
jesteś przeszłością - z pełnym potwierdzeniem
i przyszłością - z nieśmiałym podśmiechem, gdy wierzę
może ta pierdolnięta bździągwa zżęta z chuja
miała choć namiastkę racji? - może, mówię ja
ja, freudysta zdeklarowany!
już mi melodia wypada z rytmu, i wspieram ją
ścianą wspomnień, belką marzeń niewypowiedzianych.
bo tylko kapka łez bogów w tym wtórnym obiegu
wystarczy mi, by się poczuć lepszym w moim - teraz -
i tylko mały sygnał - aprobata tła, rzekłbyś -
mi maluje na jasno batalię z pierwszym planem.
ja już nawet nie cierpię.
pokrótce - czym byłem, co miałem
myślę o tym całe dnie, całe...
(pezet)