bo widzisz, u nas teraz dobrze jest pisać wiersze, śpiewać przy lutni, deklamować i ścigać się w cyrku, ale jeszcze lepiej, a zwłaszcza bezpieczniej jest nie pisywać wierszy, nie grać, nie śpiewać i nie ścigać się w cyrku. najlepiej zaś jest umieć podziwiać, gdy to czyni miedzianobrody.
(quo vadis)
usmażyłem znowu swoje poczucie winy
dymem zaszły komnaty, które pucowałem
do białości - białością, swą tabula rasa
nieistnienia w istnieniu. mamo, znów przepraszam,
ale dzisiaj ty, świeżo wyjęta ze znoju
weź się, proszę, za obiad - wolę twoje skwarki
od swych dwunastu złotych za butelkę wody
(kurwa, już nawet myślę trzynastozgłoskowcem...)
i zakochany jestem najplugawszą z miłości,
bądź też najplugawszą mam miłości definicję,
a w tym wszystkim na tobie się wspieram ufnie jak kaleka
i samolubnie jak lewoskrętny pisior w all inclusive.
nie mam także odwagi, by mówić wyraźnie,
ale za to gdzieś w eter, z połową pokory
i ćwiartką zrozumienia - i z papierem w pysku,
czy watą, czy zwiędłą różą nawet - dziękuję.
walnąłbym gimbonotkę o tym, co dziś zjadłem,
ale się wolę ubrać w witkoterswiczowski
surdut przegniły - wyć w nim arie do księżyca
o tem, cóż mości lordy skonsumiłem owóż
lufa wytrawnego trunku, co rozgrzeje twój brzuch, u!
(peja)