Moje szczęście ma dwa imiona i czworo roześmianych, niebieskich oczu. Mieści się w moich ramionach, uspakaja się na dźwięk mojego głosu i codziennie rano pierwszą potrzebą staje się moja obecność. Moje szczęście to zabawka podana z rączki do rączki, podzielony kęs kanapki na dwoje i radosny, podwójny pisk.
Moje zeszłoroczne obawy wydają się teraz takie... śmiesznie bezpodstawne.
Dużo się dzieje. Tak dużo, że brakuje mi czasu na przebywanie tu z wami. Zostało nam niepełne 20 dni do świętowania roczku, to niewiarygodne, że nasz malutki bączek już niebawem będzie obchodził pierwsze urodziny. Mam wrażenie, że dni przeciekają mi przez palce, zwłaszcza teraz, gdy za oknem ciemno, mokro i ponuro, a wieczory (niby długie) umykają jeden za drugim na robieniu wszystkiego i niczego. Wojtuś staje się coraz bardziej absorbujący, szuka uwagi, zaczepia, wymaga asekuracji, bo wciąż wydaje mu się, że potrafi więcej, niż potrafi w rzeczywistości. Wspina się gdziekolwiek się pojawi, a potem nie potrafi zejść. Po schodach zasuwa szybciej niż ja i we wszystkim chce naśladować brata. Tu właśnie widzę początek wielkiej wspólnej pasji. Obserwuje Nikosia z tymi wszystkimi autami, a gdy ten nie chce zwrócić na niego uwagi, przynosi mu kolejne auta (taki dobry, młodszy brat:)) i jeździ nimi wręcz zawodowo naśladując odgłos silnika (i plując przy tym na podłogę). Starszak wydaje się być zadowolony z obiegu sprawy, zauważa coraz większą świadomość brata w zabawie i sprytnie ją wykorzystuje. Choć i tak, lepiej niż autami, bawią się w berka dookoła stołu.
Nikoś jest już prawdziwym przedszkolakiem, na pasowaniu dał mi dowód tego, jakim dużym jest już chłopcem. Dumnie recytując wiersz do mikrofonu, taki niziutki przy swoich kolegach, sprawił, że moje oczy się zaszkliły. Wspaniała chwila, już nie mogę doczekać się kolejnych przedstawień. Jest cudowny, widzę z tygodnia na tydzień jak bardzo się zmienia. Jak sprawnie wycina duże elementy po lini i coraz lepiej rysuje, koloruje i maluje. Jak wspaniale śpiewa piosenki, te angielskie i polskie i dzieli na sylaby i tańczy i opowiada jak liście zmieniają kolor i na jaki numer trzeba zadzwonić, gdy zobaczy się pożar... Jak robi samodzielne zakupy w małym sklepiku, opowiadając zaprzyjaźnionej sprzedawczyni, że jego brat lubi jeść banany.
I jak mówi do mnie wieczorem: "wiesz, mamusiu, nikt nie ma takiego dzidziusia jak ja... Michaś nie ma dzidziusia, ani Lucek, ani Szymon... tylko ja mam małego Wojtulka!". I zaczyna się snucie planów i historia "a jak Wojtuś będzie duży to będziemy..." a do mnie dochodzi, że to najlepsza opowieść na dobranoc w moim życiu - przyszłość moich synów, układana przez najsłodsze usta.