Może po krótce Wam opowiem jak to było...
Powiedziałam Arkowi, że mam białaczkę, co wbiło go w ziemię. Powiedział, że nigdy mnie nie opuści Że będzie codziennie u mnie w szpitalu, że nigdy nikogo tak nie kochał jak mnie
Poryczałam się...
Przed oczami stanęło mi całe życie, szkoła, studniówka, matura, prawo jazdy, studia w stanach. Czułam jakby moje życie właśnie się skończyło Nie chciałam tego, chciałam walczyć do końca, choć sił nie miałam...
Żal mi było zostawiać Arka, ale musiałam. Po przeszczepie nikt nie mógł mnie odwiedzać, bali się zarazków, że przeszczep się nie przyjmę, wda się infekcja i umrę... samotność była moim przyjacielem, nawet telefn mi zabrali, to było STARSZNE....
Szpital, chemia, przeszczep, to były trudne chwile dla mnie... Tata podjął decyzję, że zwolni tępo i będzie częściej w domu jak tylko wzdrowieje, że zostaną tutaj, nie przeprowadzą się do Warszawy... Było po co żyć Mama się ucieszyła, bo bała się warszawy, stwierdziła że to ją zniszczy, wyciągnie z niej wszystkie soki, że tu żyje się spokojniej, ciszej, lepiej... Widziałam jak rodzice się o mnie bali, pierwszy raz w życiu czułam, że oddali by wszystko bym żyła
I znów ryczę...
Kiedy jest się samym, wszystko wydaje się takie ponure, niecekawe. Kiedyś kochałam siedzieć sam na sam ze swoimi myślami, teraz tego nienawidzę
Ale wiecie, co jest najgorsze... moi rodzice się nie zmienili Jest dalej tak jak było. Rozdarci na dwa domy, poświęcali mi czas w szpitalu, a gdy wróciłam, są, a jakby ich nie było. Co za los...
Zaczynam nowe życie....