Pomóż mi oddychać.
Naucz mnie funckojnować.
Złap mnie za rękę i silnie prowadź przez to bagno.
Pomóz wstać z upadku. Ulecz siniaki i blizny.
Pokaż, że wierzysz we mnie.
Że akceptujesz mnie jaką jesteś.
Sama musiałabym stanąć do walki ze sobą.
Ze słabościami.
Nie umiem nie jeść. Zawsze mówiłam.
Lodówka moja miłość.
Podobno....
Szara rozpuszczona młodzież.
Zatruci, od środka, wypalone mózgi.
Zapomniają o byciu, osobną jednostką prawdziwą.
I gubią uczucia, podobnie jak ja.
Nie potrafią stopić lodu.
Są lustrami, spadają podowodują 7lat nie szczęścia.
I zgubić siebie w sobie.
Nie mogę się określić.
Nie wiem czy mam siłę być, walczyć.
Czy umieram.
Jakbym tylko siebie obserwowała.
Wzlecę w górę. Unikne ciosów.
Będę pustką. I nie wiem co się dzieje.
Idę wypić herbatę, bo wariuje.
Muśnięcie warg, smutne oczy i puste pragnienie szczęścia.
Wytykać sobie wady.
Unikać zalet.
Byle o lepsze jutro.
Słabo egzystuje, z szarfą na oczach
Dotykam ślepo ścian i nie wiem co się dzieje.
Ukrywam się pod pancerzem śmiechu.
Dobrze mi to wychodzi.
Bo mogłabym nazwać się samobójcą marzeń.
Coś w środku zabiera mi moją odwagę.
Może to ja jestem czarną owcą narodu.
Może własnie ja jestem skazana na porażkę.
Więdne. Zatracam się.
Gnije.