Tak sobie myślę, że połowa tego typu wpisów zaczyna się od "tak sobie myślę" i wcale mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, jest mi z tym bardzo dobrze. Wspominałam o tym, że mój brat będzie miał na imię Kamil? Nie wiem czy chcę, żeby mój brat właśnie tak się nazywał, bo (za co przepraszam wszystkich Kamilów) to posrane imię i mój brat powiniem mieć jakieś inne- na przykład Maurycy, co jest złego w Maurycym? To, że ładnie byłoby tak nazwać kota? Przecież nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie, imiona dla kotów są zazwyczaj bardzo ładne, no a koty to prawie jak dzieci, więc co za różnica. Jak powszechnie wiadomo dzieci są dla ludzi, którzy nie mogą mieć kota. A propo kotów- Fila miała niedawno urodziny, siódme! Sto lat sto lat jej (nie zdziwiłabym się, gdyby przeżyła nas wszystkich). I nie umrze, a przynajmniej nie tej zimy (bo ziemia jest zamarznięta i ciężko się w niej kopie), no a jak nie tej zimy, to i nie następnej. Nie, nie, Fila nie umrze. "powiedziała mi, że lubi tylko ballady po angielsku, ja, że wzdycham do Szekspira po francusku"- nawet jeśli nie ma sensu uczyć się języka dla jednej piosenki, to ja i tak chciałabym; dla tego samego powodu mogłabym nauczyć się włoskiego, japońskiego, hiszpańskiego i suahili, więc poważnie to rozważę. Nie no, suahili nie, jednak mnie nie kręci. Za to bardzo kręci mnie francuski. Co jest fajnego we francuskim? Że jest z jednej strony strasznie charczący, a z drugiej taki gładki, tak ślizga się po słowach, to jest fajne. Jak jest imię Antoinette, to ja je widzę z takim lekkim zakrętasem przy "nette", a imię Adele widzę tak gładziutko. Co z tego, że 99% francuzów mówi paskudnie? Dla tego 1% ten język uważam za cudny. I do Francji też bym z chęcią pojechała, tam mnie jeszcze nie było. Zjadłabym ślimaki w jakiejś burżujskiej restauracji tuż pod wieżą Eiffla (która francuzi na poczatku uznali za szkaradztwo). W tle leciałoby Nouvelle Vague i wszystko byłoby czarno-białe (czasem chciałabym być czarno-biala i żeby wszystko wokół było czarno-białe). Z kuchni najbardziej lubię włoską, wyłączając z niej tylko owoce morza, do których ciężko jest się przekonać (nie wmówicie mi, że te czarne nitki na krewetkach to nie ich kręgosłupy). A tak to wszystko chyba jest w niej zjadliwe, i to nawet bardzo. Nie cierpię iTunesa, no po prostu nie zdzierżę go nigdy. Co to za program, który nie rozpoznaje automatycznie gdzie mam piosenkę i ponad 800 plików muszę ręcznie mu wskazywać -.-... Czy to prawda, że choinka na rynku nie jest prawdziwa? Bo ja w to wierzę (że jest prawdziwa), a nikt inny nie, a ja chciałabym, żeby to była prawda, bo jak nie jest to nie widzę w tym wszystkim sensu. Czy ktoś w ogóle dotarł do tego miejsca wpisu? Na zdjęciu są moje palce, ale dzieło jest Justyny (żeby nie było- wspomniałam o tym). "I've got a secret I can't tell you". Mam sukienkę na stundiówkę, teraz czuję się spełniona i mogę odejść w spokoju (cieszę się bardziej na przygotowania do niej niż do samej studniówki, a to chyba nie jest zbyt dobre). Jeszcze tylko buty, rajstopy, kolczyki, naszyjnik, kot, fryzura, makijaż i będzie super, nie? Musi być. Chciałabym już umieć wymiatać na łyżwach. Tak żeby robić bezbłędnie potrójnego Axela albo innego Rittboergera (no i rozpoznawać skoki tez bym chciała). Chyba chciałabym za dużo rzeczy naraz, ale "chcieć ciut więcej żaden wstyd". I właśnie nie wiem, czy lepiej jest wymagać jak najwięcej, czy cieszyć się z tego, co jest, ciężko to rozkminić. Teraz muszę wejść na jakieś lżejsze tematy, bo zbliża się koniec, a na koniec nie można zostawiać ważnych rzeczy (wiem to z autopsji). Więc może wspomnę jeszcze tylko o ciastach- bo tego jeszcze nie było. Otóż tu, paradoksalnie, lubię robić ciasta i jednocześnie nie lubię. Nie lubię, bo nie wychodzą, a lubię bo jednak czasem wychodzą. Niestety nie wtedy kiedy się zapomina o polewie, która gotuje się w garnku i kiedy stapia się to w całym domu robi się potwornie siwo, wszyscy myślą, że się pali, a ty stoisz z tym głupim garnkiem i chociaż to tylko polewa, to jest ci smutno, bo tak mało brakowało i to ciasto by się udało, a tak kolejny raz nie wyszło. Ale wtedy ktoś podchodzi, bierze garnek, próbuje ciasta (choć bez polewy) i mowi, że bardzo dobre. No i znowu robi się fajnie. Próbujesz i faktycznie- może trochę za słodkie, ale całkiem dobre. No i rodzynek mogłoby być więcej. A tak to idealne. No i polewa oczywiście, ale to w tej chwili już naprawdę drobiazg.