Święta upłynęły pod znakiem całkowitego rozpasania się. Dostałam dobrego kopa w dupę i już NIGDY się nie poddam, bo mam dość zaczynania od nowa :) Zdjęcie z dzisiejszego poranka (na pełnej napince), końcowka grudnia miała dla mnie fatalne skutki ale to się nie powtórzy.
Ale trener od spinningu (ten, który mi się spodobał) ciągle mnie chwalił na ostatnin treningu, powiedział, że jest 500x lepiej, na początku u mnie była istna makabra a teraz postęp bardzo duży. Będę jeździć jeszcze lepiej!
Fitness - wczoraj zaliczyłam pierwszego crossa, miałam mega wątpliwości, czy dam radę, poradziłam się trenerki i powiedziała, że ze spokojem mogę iść. Było świetnie, wycisk jak cholera ale kolejny trening do listy tych obowiązkowych.
Gdyby nie szkoła życie byłoby piękne. Coraz poważniej zastanawiam się nad związaniem swojej przyszłości ze sportem.
Z góry, żeby się nie załamywać, omijam szerokim łukiem blogi wszystkich anorektyczek. Ale wchodząc na niektóre "fit" blogi szlag mnie trafia. Później bezrozumne osóbki myślą, że są tak bardzo fit, tak bardzo zdrowe i czynią z tego trybu życia jeden wielki syf. Fajnie, jeśli ktoś przyjmie radę do siebie, tu robi coś nie tak, ok, ok, on dopiero zaczyna. Ale kiedy słyszę że
ciśnienie mi skacze. Przecież nie ma sensu słuchać porad kogoś chociaż minimalnie doświadczonego w tych sprawach bo na PAPILOCIE/PUDELKU/ONECIE (niepotrzebne skreślić) pisali inaczej. Nie potraficie zrozumieć, że nie ma drogi na skróty.
Przynajmniej nauczyłam się, że od diety nie ma wolnego, przeczytałam dużo mądrych książek na ten temat (kolejne czekają) i żadne święta nie usprawiedliwiają rozpasania się do woli. Siedziałam o 23 i w 3 minuty zjadałam całą czekoladę, za co zostałam delikatnie wyśmiana i to wystarczyło do uświadomienia sobie własnej słabości. Byleby do końca miesiąca zgubić 3-4kg balastu ;)