każdego dnia ten sam scenariusz... wstajesz rano próbując ogarnąć się do życia, uśmiechasz się przez cały czas robiąc dobrą minę do złej gry, a gdy przychodzi wieczór ropadasz się na miliony maleńkich kawałków... codziennie obiecujesz sobie, że każdy kolejny dzień będzie inny, że będziesz walczyć, że dasz radę, aż przychodzi świt i wiesz, że znów skończy się jak wczoraj :/
Najbardziej boli strata samego siebie. Kiedy już powoli nic i nikt nie ma znaczenia, a wstanie z łóżka to najgorszy ból na świecie.