Wokół było już ciemno. Wcale nie miałem ochoty jechać w trasę, chciałem znaleźć się już w domku, przed telewizorem z kanapką i herbatą nie martwiąc się o jutro. Naprawdę, czułem się jak dzieciak z podstawówki przed sprawdzianem. Jakbym bał się lania w domu jak przyniosę 1. Wmawiałem sobie, że kiedyś będę musiał przywyknąć i że Kamil nie będzie zawsze przy mnie. Tak jak kiedyś, kiedy bałem się, że Ania mnie zostawi. Że znajdzie sobie kogoś i z nim odejdzie. Stało się, wytrzymałem. Więc teraz też musze dać sobie rade sam. Kiedy tylko pomyślałem o niej jakoś znikła moja niepewność. Pomyślałem, że jeśli chce ją jeszcze kiedyś zobaczyć... albo i nie chce, sam nie wiem. Prawdopodobnie to się nie stanie, ale trzeba mieć nadzieję. Że musze być silny dla niej. I dla Kamila, bo jak nawale to mnie zabije. Albo pokiereszuje w najlepszym wypadku. Albo skończę w areszcie z fałszywymi dokumentami i kilogramami marihuany w bagażniku. Niezły początek życia. Powtarzałem, że te straszne widoki za oknem to tylko doprawione moją wyobraźnia i walącym sercem zwykłe łąki. Owszem, jest ciemno. Tylko, że to ciemność przyniosła mi ukojenie. Potem zawsze świeci słońce.
Spojrzałem na Rolexa na mojej ręce. Była 19:35. Jadąc cały czas myślałem co robi Kamil? Jedzie, to pewne. Ale czy myśli o mnie? Czy wie, że chciałbym żeby teraz tu był? Cały czas oddychałem głęboko. Rozglądałem się czy nigdzie nie widać policji albo jakichś podejrzanych samochodów. Jechałem w umiarkowanym tempie, nic nie zwróciło mojej uwagi. Co jakiś czas patrzyłem na zegarek. I chciałem dać Kamilowi powód do dumy. Żeby zobaczył, że dam sobie rade. Było kilka minut po 23. Według nawigacji byłem jakieś 20 kilometrów od celu. Tylko, że na mapie nie był zaznaczony konkretny budynek tylko punkt na środku pustkowia. Zastanawiało mnie to, ale historia tyczy się Gringo czyli faceta, o którym mało wiem. Postanowiłem pójść za radą Kamila i nie myśleć za dużo na temat, którego i tak nie zrozumiem. On sam pewnie mało wie o Gringo. Nie mówił nawet jak się poznali.
Nastrój trochę mi się poprawił, bo wiedziałem, że zaraz będę mógł w spokoju zadzwonić do Kamila i spotkać się gdzieś z resztą mojej ekipy. Moja pozycja na ekranie prawie pokrywała się z punktem docelowym.
- Okolice Bydgoszczy... - pomyślałem. - Tu nie ma żadnego miasta! - Szukałem jakiegoś magazynu albo chociażby garażu. Nie miałem pojęcia gdzie mam zostawić zawartość bagażnika.
Nerwowo się rozglądając szukałem miejsca. Przypomniało mi się jak Ania zawsze się wkurzała, kiedy ktoś jechał przed nami i czegoś szukał. Teraz jeszcze bardziej by się zdenerwowała gdyby zobaczyła kto siedzi za kierownicą.
Zaśmiałem się sam do siebie i zobaczyłem w oddali grupkę ludzi. Dookoła były tylko łąki, a ulica ciągnęła się dalej w nieskończoność. Polna droga skręcała w prawo w stronę tamtych ludzi. Spojrzałem na GPS - chyba dojechałem. Jeśli to nie tutaj to gdzie?
A co najgorsze byłem sam. Nie było nikogo, kto by mi pomógł gdyby tamci zaatakowali. Serce biło mocno, przeczuwałem kłopoty.
Kiedy podjechałem bliżej wszystkie twarze trzech młodych mężczyzn były zwrócone na samochód. Nie gasiłem silnika gdyż mogła nastać konieczność nagłej ucieczki. Patrzyłem spokojnie jak jeden z nich, miał na sobie czarną bluzę z kapturem, podchodzi do okna.
Otworzyłem je i ukrywając strach spojrzałem na niego. Na jego twarzy nie widziałem śladu zagrożenia.
- Jesteś od Gringo? - miał zachrypnięty głos młodego osiedlowego chuligana. Mógł mieć około 20 lat.
- Tak - powiedziałem, a on pokazał głową żebym wysiadł. Podeszło do nas dwóch jego kolegów. Każdy z nich trzymał plecak.
- To jest kasa. Ma do niego trafić - chłopak podał mi plecaki od kolegów. Ja zaniosłem je na przednie siedzenie, podczas gdy oni zajęli się przepakowywaniem paczek do jakiegoś sedana, którym przyjechali.
Stałem z tym, który mnie powitał przy Jeepie.
- Papierosa? - zapytał wyciągając paczkę.
- Nie, nie pale - powiedziałem odwracając wzrok, podczas gdy on zapalał. - Chociaż, to był ciężki wieczór... - pomyślałem. - Dobra daj - Ostatecznie zdecydowałem się na jednego.
Paliliśmy w oczekiwaniu na skończenie roboty. Szybko to załatwili i wsiadłem do samochodu. Trochę rozluźniony jak najszybciej stamtąd odjechałem. Chciałem zadzwonić do Kamila i powiadomić go o sukcesie. I jak najszybciej wrócić do domu.
Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer brata.
- Siema, wracasz już? - powiedziałem z nutką dumy w głosie.
- Co się tak cieszysz gówniarzu? - W jego głosie wyczułem entuzjazm.
- Bo dostarczyłem. Gdzie się spotykamy?
Chłopak chwilę się zastanowił.
- Słuchaj, ja się nie wyrobie. Jedź do domu. Dasz rade?
- Jakoś sobie poradzę. Widzimy się rano - Zadowolony z siebie rzuciłem telefon na siedzenie pasażera.
Zwróciłem uwagę na torby. Pewnie Gringo by się nie zorientował gdybym wziął sobie coś za fatygę. Ale na tą myśl sam głupio się uśmiechnąłem i pomyślałem, że to ze zmęczenia przychodzą mi do głowy takie durne myśli.
Była 23:24. Normalnie powinienem albo siedzieć przed komputerem albo pić w salonie z moimi kolegami. Ale teraz byłem daleko od moich obu domów.
- Zaraz... - Właśnie zdałem sobie sprawę, że jestem wolny.
Nie jesteśmy na polanie ani w domu. Mam samochód, mapę pod ręką, prawie pełny bak paliwa.
- Mam szanse - pomyślałem.
Mogę wyszukać na mapie Lublin, ustalić trasę i w ciągu tej nocy znaleźć się w moim starym domu obok ukochanej kobiety.
Uśmiechałem się jak głupek zdając sobie sprawę, że to idiotyczny pomysł. Że nie dam rady. Ale była też opcja, że się uda.
Kamil może jakoś by to zrozumiał.
- Nie, nie zrozumiałby - wyszeptałem i poczułem pieczenie w oku. Mimowolnie uroniłem łzę, która spadła na moją koszulkę.
Spojrzałem na nią. Wyrażała moje wewnętrzne rozdarcie w tej chwili i bezsilność.
Kamil by mnie znalazł i zabił. A Ania i tak dalej widziałaby we mnie swoją siostrę nawet gdybym wpakował się jej do łóżka bez koszulki.
EdD