photoblog.pl
Załóż konto

My

fot. Sławek Michalski

 

Miałam już więcej tutaj nie pisać, bo mam wrażenie, że od lat moje wpisy budzą zbyt wiele kontrowersji. Jednak patrząc na ilość wejść przy poprzednim wpisie są ludzie którzy czekają na kolejny wpis i co jakiś czas sprawdzają czy przypadkiem się nie pojawił ;) Mamy Nowy Rok więc a co... zrobię Wam tą przyjemność :D

 

Nowy Rok jest oczywiście idealnym momentem do podsumowania tego minionego więc tak też i zrobię. 2016 to nie był mój rok. W żadnym wymiarze. Mimo szeregu dobrych zdarzeń, które wspominam bardzo dobrze... to jednak kończąc ten rok i patrząc na niego wstecz to ogólne poczucie mam takie, że to nie był najlepszy rok. Już początek był beznadziejny, bo rok zaczął się ciężką chorobą mojej kotki Pipi, ciągłym kursowaniem do kliniki i stan kota, który się kompletnie nie poprawiał. Przegraliśmy niestety tą walkę i po dosyć krótkim okresie jej choroby musieliśmy podjąć decyzję żeby ją uśpić. Dalej w lutym Honda okulała z powodu starego nakostniaka, który jej uciskał na międzykostny. Groziła nam operacja, ale chociaż w tym temacie miałyśmy trochę szczęścia, bo obyło się bez. Kolejny cios w kwietniu to jedna z diagnoz, których się najbardziej bałam - COPD. Mniej więcej w tym momencie miałam ochotę usiąść, załamać ręce i po prostu się poddać. Po czym sobie pomyślałam, że przecież już tyle przeszkód przezwyciężyłyśmy i z tym też damy radę. Może i byśmy dały, bo moczone siano i pellet przyniosły nadspodziewne efekty. Do tego odczulanie i aktualnie (tfu, tfu) nie ma żadnych objawów COPD. W sumie tylko przełom maj-czerwiec był dla nas łaskawy w tym roku. Wróciłyśmy do względnej formy, dwa razy udało nam się pojechać zawody, a Honda skakała jak nigdy w życiu. Było widać,  że się tym cieszy po prostu i ja myślałam, że wreszcie los się do nas uśmiechnie. Niestety pod koniec czerwca w boksie lub na padoku nabawiła się kolejnej kontuzji. Prognozy były takie średnio optymistyczne, bo mimoże nic nie wychodziło na zdjęciach rtg to było podejrzenie pęknięcia gdzieś tam w stawie kopytowym. Wstępnie 3 miesiące stania. Zważając na wszystkie inne okoliczności to tym razem tylko wzruszyłam ramionami i się pogodziłam z faktem. Stwierdziłam, że przeczekamy i w końcu będzie dobrze. Minęły te 3 miesiące, przyszedł czas na kontrolę. W sumie byłam dobrej myśli, bo ja żeśmy ją nagrywali to wyglądało na to, że jest duuuuużo lepiej. Jak nam się wydawało pokazywała tylko na twardym po kole na prawo. Niestety werdykt weta był druzgoczący. Uznał, że poprawy nie ma i że jest nieczysta na kolejną nogę. Ponieważ sam nie mógł przyjechać kazał wołać kolejny weta, który de facto tylko to potwierdził. Jedyna metoda diagnostyczna, która by pozwoliła ustalić co jej dolega dokładnie to rezonans magnetyczny. Wszyscy co mnie znają wiedzą jak bardzo kocham tego konia, ile o nią walczyłam, ile pieniędzy wydałam na różne leczenia i że zrobię dla niej wszystko... więc rezonans nie był w sumie dla mnie problemem. Postanowiłam, że zawiozę ją na ten rezonans za wszelką cenę i wyciągnę ją z tego (podejrzenie uszkodzenia więzadła lub ścięgna zginacza głębokiego w trzeszczce). Prognozy przy takich kontuzjach są co najmniej średnie, bo przy uszkodzeniach ścięgna zginacza głębokiego jest jakieś 20 % szansy na powrót konia do jakichkolwiek skoków... a leczenie trwa od roku do 1,5 roku. W przypadku Hondy prognozy były nawet gorsze w kontekście tego, że jeżeli po 6 miesiącach kulawizna nie ustąpi więc szanse na powrót do czegokolwiek maleją z każdym miesiącem nieustępującej kulawizny. Już łatwiłam rezonans, miałam poustalane terminy... po czym nagle zaczęłam się zastanawiać nad tym co robię. W kontekście tego, że widziałam jak Honda gaśnie. 6 miesięcy zamknięcia w boksie i wychodzenie tylko na stępa w ręku zaczęło dawać się we znaki. I jak sobie pomyślałam, że miałaby tak stać jeszcze rok bez gwarancji na cokolwiek to zrozumiałam, że nigdy w życiu jej tego nie zrobię. To jest nie fair wobec niej. Miała być zawsze przy mnie i byłaby gdybym miała domek z dużym ogrodem..... 19 grudnia podjęłam ostateczną decyzję, że Honda nigdy nie wróci do pracy pod siodłem i po 6 miesiącach wypuściłam ją na padok. Niestety muszę ją wywieźć na łąki, bo nie ma nigdzie blisko warunków żeby ją trzymać... Nie wiem jak ona sobie z tym zdrowotnie i psychicznie poradzi, ale chcę jej dać szansę po tych długich miesiącach w boksie żeby w towarzystwie innych koni mogła się cieszyć rozległymi pastwiskami. Dla mnie to była trudna decyzja, ale czasem po prostu trzeba odpuścić. Ja nadal uważam, że Honda jest moim pierwszym i ostatnim koniem w kontekście takim, że z żadnym innym nie miałam i nie będę mieć takiej więzi. Nie żałuję ani sekundę, że stała się moja mimo wszelkich jej chorób i w związku z tym też moich poświęceń... ja już nie mówię o pieniądzach (których poszło całkiem sporo na jej leczenie), ale przede wszystkim o tym, że byłam dla niej zawsze jak było potrzeba. Przyjeżdżałam do niej dzień w dzień żeby podać leki, posprzątać boks, namoczyć siano czy co tam tylko było potrzeba. 7 dni w tygodniu, zawsze, nieważne jak bardzo bym padała na ryj. Z góry uprzedam, że już nigdy więcej nie zrobię tego dla żadnego innego konia. Trochę mi serce pęknie jak jej nie będę miała koło siebie, ale decyzję podjęłam właśnie dlatego, że tak bardzo ją kocham.

 

Rok 2016 ogólnie był rokiem zmian i różnych rozstań. Czy to zwolnienie się z pracy czy rozstanie z facetem po 11 latach. Jakkolwiek takie zmiany nie byłyby dobre to zawsze trudno jest wywrócić sobie całe życie do góry nogami i nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości z dala od starych zwyczajów i tej codziennej rutyny dającej jakieś poczucie bezpieczeństwa. Nie ukrywam, że były chwile kiedy było mi zwyczajnie ciężko odnaleźć się w tym co stało się moją nową codziennością. A z drugiej strony może czasem warto poświęcić rok na takie trudne i drastyczne zmiany, bo mam dużo żalu do niektórych osób które mnie otaczały przez ostatnie lata. I to niekoczniecznie z jednego środowiska co warto zaznaczyć żeby jakaś konkretna grupa osób nie poczuła się tutaj specjalnie dotknięta. Tak czy tak internet nie jest miejscem wywlekania gorzkich żali więc nie zamierzam tego tematu tutaj dalej rozwijać.

 

W Nowy Rok zaś wchodzę znacznie bardziej optymistycznym nastawieniem niż miałam od dawna. Mimo wszelakich trudności rok 2016 zakończył się dobrze i w sposób dający nadzieję, że 2017 będzie lepszy. Kończąc moją poprzednią pracę planowałam całkowicie zmienić karierę i już więcej nie pracować przy koniach. Przypadek jednak chciał, że niespodziewanie dostałam propozycję pracy przy koniach. Postanowiłam spróbować jakoże w danym momencie jeszcze nie miałam nowej pracy i tak już tam zostałam. Na tą chwilę przepracowałam 4 miesiące i jak w każdej pracy zapewnie będą wzloty i upadki, chwle gorsze i lepsze, ale cieszę się, że życie mi przypadkowo tą pracę podsunęło... bo najzwyczajniej w świecie po prostu ją lubię. Decyzja w sprawie emerytury Hondy nawet jak była trudna też mi przyniosła pewnego rodzaju ulgę. W moje urodziny zaś zupełnie przypadkowo znalazłam kolejnego kota, a żeby było śmieszniej rudego (a zawsze chciałam rudego)... jest strasznym urwisem, który wiecznie coś broi... ale przyniósł tyle radości i pozytywów do tego domu, że można mu wybaczyć te wszystkie wybryki. Wraz z jego pojawieniem się Luna wreszcie trochę też ożyła i odmłodniała. A na sam koniec roku kupiłam sobie konia. Takiego naprawdę wymarzonego tym razem. Tutaj nie należy mnie żle zrozumieć, bo ze wszystkich moich koni Honda była moja najbardziej wymarzona, ale to było z miłości i to się nigdy nie zmieni. A ten jest wymarzony z innych przyczyn, bo co tu dużo mówić.... pracując przy koniach zamarzył mi się koń z prawdziwego zdarzenia, taki że też będę mogła startować, a nie tylko patrzeć jak wszyscy jeźdźą na zawody jak to było do tej pory. Prawie mi się udało trafić w mój wymarzony rodowód (zupełnie przypadkowo), bo marzył mi się koń po Casallu... a on jest po Cascadello (syn Casalla), z matki po Cancara - Casall. No więc jakby nie patrzeć - on po prostu musi skakać :P Zresztą jak go zobaczyłam to pierwsze moje słowa były: "w sumie to siwego jeszcze nie miałam". A w kontekście tego beznadziejnego roku 2016 to jego imię Be Happy mnie rozczuliło do reszty. I z tym o to pozytywnym akcentem wchodzę w rok 2017... i jestem pewna, że będzie lepszy od poprzedniego! :)

Dodane 1 STYCZNIA 2017 , exif
781
Info

Użytkownik pilla
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.