Młody z pastwiskowym kolegą.
Chyba już całkiem zaklimatyzował się w nowej stajni. Obłędnie mnie to cieszy. Phoenix sprawia mi wiele radości - teraz, gdy przyjechał, w końcu odzyskałam spokój utracony wraz ze sprzedażą Czika. Konie to naprawdę silny narkotyk
I wiecie co? W ogóle nie mam presji pchającej mnie do jazdy, jaką miałam kiedyś. Cieszę się każdą chwilą spędzoną z małym, drobiazgami - choćby tym, że dziś na pastwisku sam ruszył w moim kierunku, gdy się zbliżyłam. To miłe ;)
Wczoraj zauważyłam, że biedakowi spuchło puzdro. Diagnoza dzięki Hodowczyni (dziękuję!) - pogryzione przez meszki. I faktycznie, przy bliższych oględzinach z latarką w ręku pełno drobniuteńkich ranek. Dziś już opuchlizna zmiękła i rozlazła się, więc schodzi, więc bez stresu ;)
P.S.: I tak wsiadam raz (a jak się udaje, to dwa razy) w tygodniu, na kobyłkę w stajni, gdzie mam sklep ;) W końcu trzeba podtrzymywać te moje słabiuchne umiejętności.