*
Szłam poboczem co krok zapadając się w rozmokniętej ,od topniejącego śniegu, ziemi. W miarę jak zbliżałam się do domu robiłam się coraz bardziej zmęczona i jakby rozdrażniona... Nie chodzi mi tu o fizyczne zmęczenie, choć i to mi dokuczało, lecz bardziej mam na myśli psychiczne zmęczenie... Jestem wyczerpana całym dniem w szkole, rannym wstawaniem, codziennym odwiedzaniem cmentarza - odwiedzaniem Ciebie...
Jestem zmęczona tymi wszystkimi sprawami, które nie powinny mnie dotyczeć... Bo w moim wieku raczej powinnam się przejmować ocenami w szkole, bo w tej chwili nie jestem pewna czy przejdę do następnej klasy, przyjaźniami, bo w tym momencie nie ma przy mnie nikogo, kogo mogłabym nazwać "przyjacielem"... Ale nie powinnam się obwiniać za śmierć brata, bo przecież "tylko ja mogłam mu pomóc! tylko ja mogłam go uratować...".
Teraz idę do prawie pustego domu, by pokłócić się z ostatnimi osobami, które tam zostały... W sumie to prakuje tylko Ciebie i ojca ale czuję, jakby ktoś zabrał z tamtąd wszystkich i zostawił mnie samą...
Jestem już coraz bliżej domu, ogarnia mnie coraz większa niechęć i mam większe opory. Nagle dostrzegam ścieżkę prowadzącą wgłąb lasu. Mijam ją codziennie, gdy wracam ze szkoły i codziennie kusi mnie, bym na nią zboczyła i wkroczyła w głębie natury... Jednak nigdy nie starcza mi odwagi by to zrobić, zawsze przechodzę koło niej obojętnie...
Dzisiaj jest inaczej. Bez wahania przeskakuję kałużę błota i wkraczam w las...
Jestem już na środku ścieżki, boję się iść dalej, boję się co tam zobaczę, mimo to kroczę przed siebie, trochę jakby w transie rozgladając się na boki. W uszach wciąż mam słuchawki, leci właśnie Jego ulubiona piosenka "Jack'a White - Love is Blindness"... Kamil ją uwielbiał, a dzięki niemu i ja... Zawsze chciałam być taka jak on. Lubiłam to co on, ubierałam się podobnie, zachowywyałam... Byłam do niego podobna, a przynajmniej próbowałam być. Ale różniło nas równie wiele rzeczy. A przede wszystkim różniło nas to, że ja nienawidziłam Izę, a on ją kochał...
Iza była jego dziewczyną. Na początku byłam zaciekawiona jej osobą i chciałam żeby mnie lubiła, żeby miała o mnie dobre zdanie... Później lepiej ją poznałam... Przekonałam się jaka jest na prawdę i już nie zależało mi na jej sympatii. Byłam dla niej wredna, złośliwa, w zasadzie tak jak ona dla mnie...
Ale On ją kochał i ja musiałam to uszanować bo JA KOCHAŁAM JEGO... Nie chodzi tu o zazdrość, bo tak to może wyglądać, bo gdyby On był szczęśliwy z kimś innym to i ja byłabym szczęśliwa... Ale On był z nią...
Ja jakbym czuła, głęboko pod skórą, w kościach że ona będzie przyczyną całego cierpienia jakie spadło na naszą rodzinę. Jakbym czuła że stanie się coś okropnego, i stało się...