Zanosi się na to, że sobotę i niedzielę spędzę w domu, w pokoju.
Z nosem w książkach, oglądając filmy i seriale.
Puchnę.
Tyję.
Boję się.
Jest we mnie tyle żalu i złości.
Niektórzy prawią mi komplementy,
mówią, że przecież chuda, że dobrze wyglądam,
że jakbym schudła, to zapewne miałabym niedowagę.
Niektórzy to 3 osoby.
Nie, żeby wiedziały, że próbuję schudnąć.
To tylko ich komenatrze rzucane podczas rozmów o ćwiczeniach.
Już się nauczyłam, że w realnym świecie nie można nikomu mówić o takich sprawach...
Nie umiem sobie ze sobą poradzić,
tak bardzo uzależniłam się od jedzenia.
Tak szybko głodnieję i burczy mi w brzuchu.
Tak często myślę o jedzeniu.
Z jednej strony to mnie obrzydza,
z drugiej czyni jedzenie Świętym Graalem.
Brzydzę się tą słabością.
Może powinnam wykonać sobie jakaś badania?
Może to nie tylko siedzi w mojej głowie,
może mam coś nie wiem, z hormonami, ze wskaźnikiem glukozy we krwi?
Haha...
Dobre.
Jestem po prostu tłustą świnią, która kocha się obżerać.
Nie umiem nigdzie być...
Tyle czynności wykonywanych po to,
aby się dopasować do oczekiwań.
Zaczynam mieć problem z odróżnianiem tego, co prawdziwe...
Przykro mi, jeżeli ktoś to przeczytał do końca.
To strata czasu, chaos.