Wczoraj porażka - zjadłam obiad, to znaczy został we mnie wepchnięty, wcisnięty, zwał jak zwał, byle by był to wektor z punktem przyłożenia w rękach mojej mamy, zwrotem do mojej jamy ustnej, kierunkiem poziomym i wartością 87689087 widelców / minutę. Tak dużo może i nie było, ale zdecydowanie przekroczyło wczorajszy limit 200 kcal - jakieś 80 g ciemnego ryżu i 100 kurczaka bez panierki. Nic tylko się powiesić.
Poza tym to j a się trzymam nieźle, tylko reszta mojej rodziny jak z krzyża zdjęta; że się niby niszczę, że niknę, że droga donikąd, że coś tam, ale nie mam już siły im niczego tłumaczyć. Coraz częściej uświadamiam sobie, że nikt, NIKT spoza naszego grona nie jest w stanie nas zrozumieć. To trzeba czuć - nie przyswajać.
Bilans z wczoraj: 3 jabłka i ten jebany obiad (który w sumie zwróciłam, mam tylko nadzieję, że cały).
Bilans na dziś:
ś - jabłko i 2 chrupkie - 100 kcal
o - pewnie trochę kurczaka i warzywa na patelnię - ok. 100 kcal
k - coś małego
= ok. 250 / 300 kcal
Z racji, że dziś mija tydzień abc podaję swoje wymiary (HURAAA!)
biust - 86 / 82
talia - 59 / 56,5
biodra - 89 / 86,5
udo - 51 / 49,5
łydka - 33 / 31,5
rąsia - 24 / 23
przy 174 wzrostu (CHUUUUUUJ UROŚNIJ JESZCZE :CCC )