(...) Alex biegł pustymi korytarzami Fabryki. Dym wypełniający cały budynek gryzł w oczy i drapał w gardle. Jego prawa dłoń była zaciśnięta na uchwycie pistoletu. W lewej trzymał małą paczuszkę z ładunkiem wybuchowym. W pamięci przywoływał plan Fabryki i salę nr 94, w której miał zostawić bombę. Do jego świadomości powoli zaczynała docierać ta informacja.
Zabłądził.
Stopniowo zwalniał bieg, by w końcu się zatrzymać. Próbował uspokoić oddech. Nagle usłyszał za sobą jakiś szmer. Instynktownie obrócił się.
Ostatnią rzeczą jaką zarejestrował był błysk metalu i oślepiający ból w skroni.
***
Gdy się obudził leżał we własnych wymiotach. Wyciągnął rękę ku pulsującej bólem skroni. Z rozciętego łuku brwiowego ciekła krew. Usłyszał czyjeś kroki i odruchowo złapał za pistolet. Z korytarza wyszła pulchna kobieta, ubrana w sukienkę w kwiaty. Korytarz wypełnił się znajomym zapachem cytrynowego ciasta i proszku do prania.
-Mama? - stęknął chłopak i ostrożnie podniósł się na łokciach - Mamo, to ty?
Kobieta uśmiechnęła się ciepło i odpowiedziała:
- Niezupełnie. Zobaczyłeś twarz którą, w tym momencie najbardziej chciałbyś zobaczyć. Bo ja jestem tym co nie ma oblicza, ani ciała. Ja jestem początkiem i koncem. Alfą i omegą.
- Ty jesteś Twórcą. - rzucił zdziwiony chłopak.
- Tak mnie nazywają. Moim dziełem jest woda, którą pijesz i powietrze, którym oddychasz. Moim pragnieniem było zbudować świat, w którym wam ludziom żyło by się dobrze. Jednak wy w swej chciwości i pysze też zapragnęliście być twórcami. Chcieliście zmienić świat, tak aby był wam posłuszny, aby wyglądał tak jak go sobie wymarzycie.
- Właśnie dlatego chcemy wysadzić Fabrykę. - powiedział chłopak rozmasowując stłuczone kolano.
- I co wam to da, Alex. - powiedziała postać, wpatrując się w niego pełnymi smutku zielonymi oczami - Oni zbudują następną. I dalej będą modyfikować geny, tworzyć nowych, lepszych ludzi i zabijać takich jak ty. Bo oni wierzą, że są twórcami nowego, lepszego świata. Że zbudują nową przyszłość bez wojen i chorób. Ale nie będzie żadnej przyszłości. Nadchodzi Dies Irae, Apokalipsa, synu. Nadchodzi śmierć. I wcale nie przez deszcz ognia, który spadnie na ziemię. Nie przez suszę i powódź. Trwa wojna w której wy sami się powyrzynacie. Brat zabija brata, matka wypruwa z łona swoje dziecko. Ulice spływają krwią i posoką. Chcieliście wierzyć, że to Bestia zniszczy wasz świat, a to wy jesteście bestiami. Ty również, Alex. Myślisz że walczysz w imię dobra, ale masz cudzą krew na rękach.
W powietrzu wciąż utrzymywał się zapach ciasta i proszku. Maskował zapach dymu i spalenizny, smrodu spalonego ciała, słodkiego odoru smaru pomieszanego z krwią. Zapachu śmierci. Chłopak z trudem przełknął ślinę i zapytał:
- Czy można coś jeszcze zrobić?
- Za późno, chłopcze, za późno. - odrzekła postać, spuszczając wzrok. Odwróciła się i ruszyła w stronę korytarza z którego wyszła.
Rebeliant wstał, opierając się o ścianę. Brew przestała krwawić, lecz skroń dalej pulsowała przy najmniejszym ruchu.
- Czy... Czy ja umrę? - wystękał.
Twórca odwrócił się i z uśmiechem rzekł:
- Ty nie.
Alex spuścił głowę. Przed jego oczami wirowała fala wspomnień.
- Mój sen... To nie była tylko złudna mara. To stanie się naprawdę? - chłopak nie wiedział czy pyta czy tylko stwierdza fakt z którym dawno powinien się pogodzić.
-Tak, Alex. Już od dawna wiedziałeś że ona umrze.