Wzlecę w mydlanej bańce, w nieba krańce
I tam zatańczę, potem rozkroję księżyc niczym pomarańczę
I klasnę głośno, aż spadnie na mnie nieboskłon
By chwycić w ręce gwiazdy, tutaj tak może każdy
Spoglądam nieprzytomnie jak anioł zstępuje po mnie
Bym uleciał na skrzydłach nad szarość, która zbrzydła
Nad świadomość nikłości, bym widział lepiej jutro z rana
Swą wolność woli pojmaną przez szatana ..
jakieś takie niezbyt konkretne gówno się zrobiło ..
..znowu