22 minuty po godzinie trzeciej. W kółko "Moon River".
Jestem w Łomży. Przed chwilą skasowałem to, co napisałem, bo były to jakieś pierdoły.
Wiele się nie zmieniło. No, może poza paroma wyjątkami. Np. zawiodłem się na osobie, którą znałem zajebiście długo.
No trudno, trzeba mniej ufać ludziom. Poniekąd było to do przewidzenia.
Toteż szukamy z Sebem lokatora, jeśli ktoś jest chętny, bądź zna kogoś, kto poszukuje pokoju w Warszawie to proszę o kontakt ;)
W piątek melanż u Marka, w niedzielę odwiedziłem zioma Daniela i razem z nim Puachiego. Pozmieniało się.
ŁOMŻA MIODOWE, no o tym bym zapomniał. Dobre bardzo, ale zdecydowanie okazyjne, nie nadaje się do częstego picia.
Coś w stylu Desperadosa czy Reddsa - masz nastrój, to chociażby ci zarzucali, że jesteś kobietą - i tak wypijesz.
Po seansie "Turysty", po seansie "Czarnego łabędzia".
Tak apropos, doszedłem do wniosku, że obejrzenie "Czarnego łabędzia" było niesamowicie ciekawym doświadczeniem w moim życiu.
Kobieta w ciąży, która siedziała obok mnie (wcześniej wykłócała się o miejsce z jakąś dziewczyną) praktycznie przez cały film zasłaniała się chustką ;)
A ja siedziałem, twardo - co to dla mnie, tak?
Tylko, że jak już wyszedłem z kina to nie czułem nóg xD
Robi wrażenie, zdecydowanie, polecam - ale na jeden raz.
Z tyłu siedziało jakieś stare małżeństwo, zastanawiam się, jak oni przetrwali ten film?
No, ale chyba wyszli z kina, więc przeżyli.
Dobra, nie rozwlekając się, mam ferie ! ...ale co to za ferie xD
W niedzielę wracam z Adrianem do Warszawy i rozpoczynamy kolejny bój z edukacją.
Tymczasem trzymajcie się i nie wierzcie nigdy w to, co piszą w gazetach. Szczególnie w "The Mirror".