Dziś tak naszło mnie na temat STUDIÓW. Mianowicie: Nie widzę sensu. Generalnie jest tak, że ja to często tego sensu nie widzę, ale akurat w tym temacie sensu jest wyjątkowo mało. Tak. Wiem. Wiem, ze połowa społeczeństwa naszego polskiego (kochanego) rzecze głośno: Bez porządnego wykształcenia nie ma pracy! Idź na studia, bo będziesz w polu zapierdalał! Coś o kluczach i woźnym jeszcze było, nie pamiętam, ale rozchodzi się zasadniczo o to samo: że bez studiów to się żre strupy i zapija przetrawionym, tanim winem. Z drugiej strony mamy tłum jazgoczących: Studia są do dupy, niczego nas nie uczą! Uczelnie kształcą bezrobotnych! Na chuj nam studia i tak wszyscy skończymy w Tesco albo innej Biedronce (co nie jest oczywiście ujmą kwestia gustu i ambicji, prawda). Osobiście me zdanie na ten temat mam, a co. Nawet gdzieś tak na wstępie to zaznaczyłam, bo swoje zdanie poniekąd uważam za najważniejsze, co może być objawem egocentryzmu (choć raczej wcale nie, no bo jak)/(no dobra, jest to możliwe). Wracając do tematu głównego, sensu nie widzę w funkcjonowaniu polskich uczelni wyższych. Oczywiście nie odnosi się to do każdej uczelni, generalnie skupiam się na Uniwersytecie Warszawskim (w końcu to jego funkcjonowanie poniekąd znam, a raczej staram się ogarniać nieogarnięte). Wydaje mi się, że taka Politechnika czy jakiekolwiek medycznie zorientowane uczelnie są całkiem porządne, jeśli chodzi o ofertę edukacyjną czy też sposób prowadzenia się (^.^). I znowu wypadałoby zastrzec, ze wiem o problemach tam nagminnie występujących, ale są to problemy pod tytułem: wykładowca/profesor ssie, chujowy plan, zbędny przedmiot występują wszędzie. Mi się rozchodzi o ogół informacji udzielanych nam podczas zajęć. Żeby tu być całkowicie konkretnym i szczegółowym to zawężę pole obserwacji: Wydział Zarządzania (tak, mój wydział, mój ci on -.-). Nie to żebym narzekała czy żaliła się wielce, ale miejsce mimo, iż wspaniałe wizualnie, w środku jest jak spleśniała klucha. Story of my life:
Zachęcona (wcale nie, starzy się uparli to się w sumie poddałam, z braku innego kierunku po którym praca będzie) szumem wokół wydziału i ogólnie uniwersytetu oraz wizją szalonej pracy w przestronnym biurze z mnóstwem poddanych (no co, ze wsi jestem, mogłam nie wiedzieć, że to nie tak) zdecydowałam się na zarządzanie. Pięknie to było do momentu odebrania legitymacji, a potem to już tylko gorzej być mogło.
Profesorowie z przerostem ego przejawiający nadmierne upodobanie znęcania się nad biednymi studentami (znęcanie to znęcanie leciały pociski, ryki, plucia i zupełnie nieśmieszne żarciki)
Przedmioty zupełnie z kosmosu, gdzie to nie wiedza i rozumienie tematu, a wkucie na pamięć książki włącznie z numeracją stron się liczyła.
Poziom ponad ponadszy - doszły mnie słuchy, że materiał czasem mieliśmy taki, jak na 3 roku na kierunkach dokładnie w takich rzeczach się specjalizujących.
Ogólny rozpierdol, nikt nic nie wie, nikt Ci nic nie powie i broń Boże nikt nie dopomoże.
Ja nie mówię, ze wyjątków nie było. Osobiście doceniam kilku wykładowców i kilka przedmiotów, które wiem, że przydadzą mi się w przyszłości, a jeśli nie to przynajmniej ciekawie spędziłam czas. Cała reszta nie ogarniam.
Jako osoba zaczynająca swój III rok mogę powiedzieć, że wiedzę mam, ale nikłą i zupełnie niepraktyczną. Co z tego, ze ja wiem jak policzyć całki, czy statystycznie cośtamcośtam, czy też znam całą teorię makro- i mikroekonomii albo poznałam te wszystkie ERP, MRP czy cototam (nie, nie znam, nie nie poznałam, ale gdybym to też byłoby to zbędne), jeśli w praktyce moja wiedza jest równa 0. Faktury nie wystawię, reklamy nie stworzę, firmy nie założę, dofinansowania nie załatwię, PITa z ledwością wypełnię, zarządzać nikim nie potrafię, menedżerem nie jestem. Jasne, że wiedza jest ważna, ale uważam, ze takie uczelnie powinny serwować zestaw powiększony teoria + praktyka.
Niestety tak nie jest i chyba długo nie będzie, bo jeśli chodzi o pewne sprawy Polska jest w tyle za każdym murzynem. My to jesteśmy dobrzy z odzierania ludzi z kasy, włączając w to studentów. Nie no, tym razem też nie narzekam 300 zł za warunek to nie jest jakaś kosmiczna kwota w porównaniu do tych, które żądają niektóre uczelnie. Ale chodzi o fakt, o jakaś sprawiedliwość. Profesor ma kaprys, dopierdoli egzamin, udupi ileś tam osób, a uczelnia ciągnie sobie. I ja Wam powiem, ze po I roku zorientowałam się, dlaczego my mamy najnowocześniejszy wydział na UW. I tutaj chciałabym pozdrowić profesorów od statystyki, rachunku prawdopodobieństwa czy ekonomii tyyyyyyle piniądzorów to mało kto potrafi zarobić ku chwale Wydziału Zarządzania (brawa, owacje na stojąco, szczególnie dla tegorocznych zwycięzców).
Sztyni to mi wszystko strasznie i uwiera też. Bo wybierając kierunek, który teoretycznie miał mi zapewnić jakaś przyszłość (zdaję sobie sprawę, że to nie tak: dostajesz papierek na zakończenie i już robisz karierę) dostałam w sumie nic, okraszone ciągłymi nerwami, irytacją i wyrzutami, ze w ogóle to wybrałam. Pewnie, gdybym od początku zdawała sobie sprawę z tego, że po studiach ja nie będę UMIAŁA, a teoretycznie WIEDZIAŁA oraz, że zamiast poznawac najpotrzebniejsze będą ciągnęły się za mną jakieś dziwne, niepotrzebne przedmioty, to jak bym od samego początku sama wzięła się za edukowanie i zdobywanie tej rzeczywiście potrzebnej wiedzy. Bo w pewnym momencie, gdy zorientowałam się w tym wszystkim, już po prostu się odechciało, zbrzydlili mi cały temat zarządzania (na szczęście nie permanentnie). Bo gdyby jeszcze jakiś system motywacji studentów obowiązywał, gdyby to było fair, porządne to wszystko miałoby ręce i nogi, a tak to chuj (a nawet i to niekoniecznie).
Tak reasumując, zgadzam się z obiema stronami, bo bez wykształcenia to na wiele liczyć nie można, ale ze źle wybranymi studiami można liczyć na jeszcze mniej. Moim skromnym (a może i nieskromnym) zdaniem, studia owszem, jestem za, ale jako dodatek do własnych starań o wymarzoną przyszłość. Uniwersytet, a może lepiej napisać Wydział Zarządzania (choć w sumie naprawdę można to odnieść do wielu wydziałów, uczelni) zapewni nam jakaś wstępną wiedzę, dla zainteresowanych tematem będzie dobrym miejscem do pogłębiania wiedzy teoretycznej, ale to sami musimy ogarniać sobie kursy, szkolenia, uczyć się na własnych błędach. Cóż, niestety ja to zrozumiałam dopiero teraz (nie, że teraz teraz, teraz = wcześniej, ale późno), ale zaczynam kroczyć powoli w kierunku, który powinnam obrać na samym początku. W końcu jestem całkiem młoda może będą jeszcze ze mnie ludzie.
Długie to było, nudne pewnie, ale chociaż się wypisałam na ten temat, bo zatruwa mnie on od 2 lat już.
22:22 time to say: Goodnight ;)