Detoks mnie dobija. Stoję w miejscu jak stałam, nie byłam u doktora ponad miesiąc. Nie zdziwię się jak w tym tygodniu znowu nie pójdę. Zwyczajnie już nie mam siły wystawiać nosa za próg mojego pokoju. Tak mi jest najlepiej. Wolę zostać sama ze sobą, ewentualnie zwierzętami. To nie jest tak, że coś na zewnątrz jest nie tak. To po prostu ja jestem zbyt słaba żeby wyjść na zewnątrz. Coś jak apokalipsa. Zamykasz się w domu w strachu przed czymkolwiek. Żyję w takiej malej apokalipsie. Ta apokalipsa jest wewnątrz mnie. Gdyby tam pozostała byłoby dobrze. Jednak wypełza, wyplywa ze mnie na zewnatrz. Boję się spojrzeć w twarz, spojrzeć w oczy, cokolwiek.
Nie potrafię już żyć inaczej niż jak to mówimy z doktorem "oczarowana". Oczarował mnie syf, w sumie mnie dopełniając. Teraz pełnoprawnie jestem gównem.
Dwunasty dzień zderzania się z rzeczywistością. Czuję, że jak nie zaznam znowu tego uczucia to długo nie wytrzymam i zderzę się.
Mordą o chodnik.
Chuja, nie mam odwagi.
Durna suka.
Na późny wieczór