Przypomniał mi się piękny dzień, który nie mam pojęcia dlaczego się nie powtórzył.
Leżałam w łóżku słuchając cały czas jednej piosenki i głaskałam kota. Było mi tak dobrze,
nie potrzebowałam więcej - uwierzcie mi.
Źrenice tak małe, że pragnęły schować się chyba do środka i nigdy nie wrócić.
Tylko dzięki tym pieprzonym benzodiazepinom jestem w stanie wychodzić z domu.
Jak się uzależnię to mocno się wkurwię i chyba sobie coś zrobię.
Nie piszę już tak dobrze jak kiedyś, a chciałabym.
Podobno kochają sposób w jaki operuję słowem.
Lecz co z tego gdy ja nie czuję tej magii i nawet nie uważam już ani trochę, że dobrze piszę?
Wam też już te bzdury czyta się gorzej? Powiedzcie, proszę.
Kocham ten kawałek.