no właśnie, warto, czy nie warto? od dawien dawna ludzie borykają się z różnymi problemami, również z tymi wynikającymi z naszych uczuć i emocji. o miłości powstają piosenki, wiersze, książki, filmy, miłość jest powodem bezgranicznego szczęścia, albo bezgranicznej rozpaczy, a co za tym ostatnim często idzie, także samobójstw. miłość uskrzydla, albo rani i nikt nie jest w stanie tych ran wygoić, tylko ta jedna, jedyna osoba. o miłości mówiono wiele, najpiękniej mówił o niej św. Paweł w swoim pierwszym liście do Koryntian. ów tekst znamy jako "Hymn o miłości", najczęściej z Kościoła, jest przytaczany na ślubach, podczas czytań, albo kazań.
w kwietniu byłam na ślubie i weselu u mojej przyjaciółki. pamiętam idealnie atmosferę tamtej ceremonii. pamiętam, jak stałam z moim narzeczonym w ławce, spoglądałam na niego co i raz, pytając go, jak się czuje. pamiętam, że było wtedy zimno, niby kwiecień, kalendarzowa wiosna w pełni, a o wyjściu w nocy na papierosa mowy nie było, bo mróz trzymał i nie odpuszczał. na parkingu przed kościołem leżał śnieg, odgarnięty pod ogrodzenie, a podczas ceremonii grał saksofonista i śpiewano właśnie "Hymn o miłości". wtedy właśnie po raz kolejny odkryłam piękno tych słów. cała kwintesencja miłości zawarta w kilkudziesięciu wersach, mimo upływu lat nie tracących na aktualności.
od kwietnia minęło pięć miesięcy. pięć długich miesięcy, a ja nadal słyszę połączenie saksofonu i ogranów, plus wypowiadane przez moich przyjaciół słowa przysięgi małżeńskiej. nadal czuję smak weselnych potraw. wciąż pamiętam, kto gdzie siedział, jaka wódka stała na stołach i jakie były zabawy na oczepinach. jedno tylko się zmieniło. nie noszę już pierścionka zaręczynowego.
stojąc przy nim w kościelnej ławce, patrząc na młodą parę myślałam sobie "my będziemy następni". i chociaż coś już się psuło nie przeczuwałam końca. końca, który nastąpił 20 dni później. zareagowałam spokojnie, bo już raz się rozstaliśmy, ale wróciliśmy do siebie dzień później. żyć się bez siebie nie dało. tym razem było inaczej. nie chcieliśmy powrotu. byliśmy przyjaciółmi, najlepszymi przyjaciółmi, z tym, że nadal jedno drugie kochało. przyjaźń też zaczęła się psuć. zostałam zwyzywana od szmat i dziwek, groził, że stanie mi się krzywda, bo zniszczyłam mu życie. bałam się, ale kochałam, bo wierzyłam, że będzie jeszcze taki, jak kiedyś, na początku. czarujący, grzeczny, romantyczny, wpatrzony we mnie jak w obrazek.
teraz zastanawiam się tylko, czy warto kochać? jaki jest sens miłości, skoro często obraca się przeciwko nam? niby wiem, miłość dodaje skrzydeł. mi też dodała, ale na pierwsze kilka miesięcy. później moje skrzydła były systematycznie ranione, a na końcu podcięte. bolało. bolała dusza, a później i ciało. moją rękę znowu przyozdobiły nacięcia, kilkanaście, kilkadziesiąt. najpierw nikt nie wiedział, później dowiedziało się kilka osób, ale tylko jedna z nich podsunęła mi konkretne rozwiązanie, The Butterfly Project. pomogło. na moim ręku pojawił się piękny, kolorowy motyl, obok motyla imię osoby, która mi pomogła.
znam też powiedzenie, według którego najlepszym lekiem na złamane serce jest nowa miłość. łatwo powiedzieć. czy zraniona przez kogoś osoba może od razu rzucić się w wir flirtów i szukać nowego partnera czy partnerki? w ogóle nie lubię tego słowa "partner". co to tak naprawdę znaczy? mi kojarzy się raczej z firmą i wspólnikami, a nie z związkiem dwojga kochających się ludzi. ale zabrakło mi słów, przepraszam, wracam do tematu rozważania. moim zdaniem najpierw trzeba uporać się z przeszłością. odkurzyć i pozamiatać w serduszku, żeby było pięknie i czysto na powitanie kolejnej osoby. można zatrzymać wspomnienia w pamięci, tam będą bezpieczne i nie będą się panoszyć. Adam Mickiewicz pisał "precz z moich oczu!... posłucham od razu. precz z mego serca!... i serce posłucha. precz z mej pamięci!... nie, tego rozkazu moja i twoja pamięć nie posłucha". oczywiście mówmy tutaj tylko o dobrych wspomnieniach. nie warto chować urazy, było, minęło. ja dopiero się uczę. próbuję teraz przecedzić przez sitko same dobre wspomnienia. te złe spadną i znikną, przynajmniej chciałabym.
to co napisałam jest chyba bez sensu. żeby nie przedłużać, zwieńczę moje dzieło małym podsumowaniem.
czy warto kochać? tak. tylko kogoś odpowiedniego, kto nas nigdy nie skrzywdzi.
ja znalazłam teraz nadzieję. tylko tak boję się, że wszystko się spieprzy.
http://www.youtube.com/watch?v=2GLDzLSnXAs
no właśnie. pokochaj mnie. od nocy do nocy, aż po noc.