Czuję się nabita. Nabita tłuszczem. Mam wrażenie, że jak tylko dotknę swojej ręki, to wypłyną z niej hektolitry żółtej mazi. Jestem okropna, jestem jak bałwan. Siedzę i czuję jak boki mi się wylewają. Gdy się nachylam, by coś napisać, to brzuch leży mi na kolanach.
Siedzę i patrzę na dziewczyny z mojej klasy. Opychają się piernikami, pączkami i pizzerkami. Jak one mogą to jeść?! Nie jestem w stanie patrzeć ja siebie, dotknąć. Wystarczy, że czuję jak wszystko się ze mnie wylewa. Byłam dziś w bibliotece.Chciałam wypożyczyć jakąś psychologiczną książkę. Moja polonistka podeszła do mnie , by mi coś doradzić. Po krótkiej rozmowei dszłyśmy do problemu anoreksji. Powiedziała : "Ale tak patrzę na Ciebie... Tobie chyba anoreksja nie grozi." Co ona chciała przez to powiedzieć?! Ze jestem gruba! że jem dużo! Nie! Ja jej pokażę! Pokażę, że mogę schudnąć, że mogę mniej jeść, że jestem silna!
Jestem jakaś nieobecna. Wyłączona. Muszę się więcej uczyć. Muszę spalić dużo kalorii. Muszę zobaczyć 65kg. Muszę się jak najwięcej ruszać.Nie mogę bezczynnie siedzieć. Nie mogę zawalić. Nie mogę jeść!
Bilans:
Szklanka wody z cytryną=20kcal
Mandarynka=10kcal
2 pomarańcze= 120 kcal
150/200
Gicior.