przyszedl wieczór... pomimo ze nie zapowiadali go w telewizji... ani nie wspominali o nim w radiu... przyszedl nie robiac dookola siebie najmnejszego szumu... otworzyl sobie okno... pocichutku wslizgnol sie pod koc i westchnol gleboko... lekki ruch powietrza zdradzil jego obecnosc... delikatny podmuch, niosacy zapach ogniska, zadol w zagle wyobrazni... pomimo dosc póznej pory i umyslu upitego codziennymi zmartwieniami... obudzil wszystkie wspomnienia... przywolal letnie, zroszone porankami laki... spacery we dwójke... slowa rozpalone slonecznym zarem... które na codzien leza upchniete w zakamarkach pamieci... lub zasuszone, spoczywaja pomiedzy wierszami w pamietniku... a kiedy juz oswoilam sie z jego obecnoscia... schowalam sie pod kapturem pól-mroku... spacerujac wzdluz okien rozpalonych domowym ogniskiem... którego dym tak lapczywie wychwytywaly moje nozdrza... niepostrzezenie kradlam rodzinne chwile i zmeczone usmiechy [i]ludzi ciezko pracujacych[/i]...