Tak się zastanawiam... Po co się użalać nad sobą i swoim losem? Po co rozpaczać nad tym, co już minęło, czego nie zmienimy? Po co przejmować się choćby najdrobniejszymi sprawami? No po co? Po co utrudniać sobie życie? Dlaczego nie potrafimy machnąć na wszystko ręką? Gdybyśmy potrafili podchodzić do pewnych spraw z dystansem, hm.. Powinniśmy umieć dostrzec dobro. To, co nas ucieszy, a nie zdołuje. Jesteśmy beznadziejni. Potrafimy tylko narzekać. Spójrzcie:
o ile życie byłoby prostsze, gdybyśmy byli optymistycznie do niego nastawieni.. Gdybyśmy potrafili doceniać to, co posiadamy, a nie ubolewali nad tym, co straciliśmy lub nigdy nie posiądziemy. Zastanówmy się. Czy to ma sens? Nie. "Życie jest zbyt krótkie, by je marnować"