mimo iż wstaje rano, jem brzoskwinkę, wychodzę z domku, idę przez deszczyk i czuję się jakbym najadła się prozacu, to jakoś odczuwam wewnętrzny niepokój, niczym zaniepokojony Faust stojący nad pulpitem. choć nie, to nie niepokój. to nuda. czuję się omotana, znieczulona tym nicniedziejącymsię gównem. poniedziałkowopiątkowo. tak właśnie. nic się nie dzieje. with no alarms and no suprises.
A przed sekundą, dosłownie, wybiłam szybę od balkonu, chciałam tylko wywalić mojego brata na balkon, bo mnie jego zachwanie wyjątkowo irytowało. jestem bezmyślna, ile mam lat żeby się tak zachowywać?
ps. wybrałby się ktoś ze mną w ndz na "szose" do TP ?