Jest czwarta nad ranem. Skończyłam zmywać naczynia, a co mi tam. Wcale nie muszę wstać za kilka godzin, których jest zbyt mało, abym mogła normalnie funkcjonować. Wcale nie. Jest tak strasznie niedobrze. Nie wiem, czy to ogólnie niedobrze, czy mi się chce wymiotować. Krzyki za oknem nie milkną. Jakaś napierdalanka o czwartej nad radem, a ja nic. Tylko zmywam te pieprzone kubki po kakao, jakby to było teraz najważniejsze na świecie. Dwa kubki. To nie jest ważniejsze? Chyba już nie. Sama nie wiem. To przez to, że tak brzydzę się sobą, że z chęcią bym zwymiotowała. Ciągle niedobrze.
Ile mnie tu nie było? Wystarczająco długo żeby świat runął, powstał, runął, powstał, runął...
Zakładasz buty, śmiejesz mi się w twarz, wychodzisz. A ja nienawidzę siebie tak bardzo, że aż mi niedobrze.
Amen, borze zapłać.