Święta...
Jak byłam mała święta miały dla mnie inny klimat. Ostatnie jakie nie wprawiły mnie w kiepski nastrój miałam w ieku maksymalnie 7 lat.
Tak, wiem, że to okres radości i w ogóle wszyscy się tak kochają i inne sranie w banie. Dla mnie święta to okazja żeby bezczelnie się nawpierdalać wszelakiego jedzenia. Szczerze mówiąc wkurza mnie w nich wszystko. Robisz jedzenia, bo tradycja każe, siadasz do stołu i się uśmiechasz do onnych. Świąteczne ozdoby wokół są już od połowy listopada i rzygam tym wszystkim.
Z roku na rok jest coraz gorzej, a święta są tak smutne, że w tym roku dla mnie skończą się płaczem na bank. Na dodatek pomijając fakt, że zniknął ich cały czar już bardzo dawno, a "świątczna atmosfera" kojarzy mi się tylko ze stresem, zszarpanymi nerwami, bieganiem i mnóstwem zbędnie wydanej kasy to w tym roku jest kolejny prezent - przy stole zabraknie tej drugiej najważniejszej osoby w moim życiu i o ile mogę to znosić wszystko przez wszystkie normalne szare dni o tyle w święta ta "rodzinna" atnisfera sorawia, że mam ochotę uciec gdzieś, a nie mogę, bo nie chcę zrobić przykrości mamie. I po co taki czas, który sprawia więcej smutku niż radości?
Hejtujcie mnie, ale ja świąt nienawidzę i mogłabym całe przepracować. Są do kitu od momentu, w którym przestajesz wierzyć w Mikołaja i zaczynasz rozumieć świat dorosłych.
Moje święta magii nie mają. Straciły ją dawno temu, bo teraz przywołują tylko wspomnienia i smutną minę. Jak człowiek się trzymał, tak teraz traci sił na uśmiech. Szczerze? Kolacja wigilijna za godzinę a ja cholernie się boję tego, co jeszcze moze się wydarzyć.
Więc jeśli dla Was święta są wazne, to Wesołych Świąt!