gdyby istniała jakaś skala potrafiąca oddać mój fanatyzm w - powiedzmy - pięciostopniowej skali, zapewne i tak osiągnąłbym okolice poziomu dwudziestego. czuję się jakbym miał biegunkę przed ważnym spotkaniem - nie myślę o niczym innym, poza TYM. a TO to jest właśnie TO, o co chodzi (i tu analogia przeczyszczeniowa się kończy).
tęsknota przywołująca - jak podsumowała moją sytuację przyjaciółka zapoznawana właśnie z sytuacją. sądząc po tym, że tęsknota rośnie z minuty na minutę, z sekundy na sekundę, z milisekundy na milisekundę (w tym momencie zamykamy już pokój zabaw matematyków i wracamy do tematu) niedługo ciało Mej Damy wsiąknie w moje i staniemy się jednością. jak w Szekspirze przepuszczonym przez wrażliwość Thoma Yorke'a.
tyle, że oni tam jednak umarli.
teraz tylko utrzymać ten stan duszy, mimo apetytu rosnącego w miarę jedzenia. och, doprawdy, nie mogłem dziś lepiej dobrać obrazka.