znam ludzi, których muzyka The Beatles nie rusza (lol, ale serio). nie wnikam, nie ingeruję, nie pytam, nie stoję i nie drapię o drzwi z płytami w zębach, ale kurde - wszystko do momentu, gdy nie negujemy wpływu Fab Four na sztukę, nie tylko muzykę, XX wieku. wpływu, który zresztą często mi się nie podoba - podobnie jak nie podobają mi się poglądy choćby społeczne Lennona i spółki (heh, za określenie "Lennon i spółka" winni wieszać na pobliskim drzewie).
żeby nie być gołosłownym: słuchałem z pięciu płyt Metalliki i dla mnie częściej brzmi to jak kawał ołowiu łupanego o podłoże wspomaganego przez losowe brzdąknięcia harfy - czyli brzmi, delikatnie mówiąc, beznadziejnie. St. Anger to do dziś jedna z najgorszych płyt, jakie dane mi było przesłuchać ever - a znam przecież dyskografię takich "tuzów" jak Muse czy inne happysady i Pidżamy Porno, o Marysi Peszek nie wspominając. niemniej jednak głupio byłoby twierdzić, że Hetfield i jego band to jakiś tam, nieistotny zespolik na arenie światowej - ależ skąd, to zespół o tyle wpływowy, co i przereklamowany.
tymczasem sprowadzanie muzyki geniuszów z Liverpoolu do "na na na na na" świadczy o intelektualnym ociemnieniu i człowiek, który to czyni sam się skreśla z brania go poważnie przy rozmowie o muzyce, a grupa na laście pod tytułem "Can't Stand The Beatles" równie dobrze mogłaby się nazywać "Mam hemoroidy i nie mogę się ich pozbyć, bo nie myję dupska". a przynajmniej jest obarczona podobnym zakresem wstydliwości wyznania.