dziś nie oczaruję Was swym leksykalnym obyciem tudzież błyskotliwymi tezami (co za odmiana!), gdyż gdy rok temu Ziemia była w dokładnie tym samym miejscu (albo w zupełnie innym, w każdym razie też w nocy przełomu sierpnia 25 i 26) siedziałem na nieco zbyt wąskim, by zmieścić nogi, korytarzu jakiegoś skrajnie dziadowskiego pociągu relacji bodaj Suwałki - Kraków przez Poznań i Wrocław (nie pytajcie). całe ówczesne wkurzenie (a, uwierzcie, PKP starała się bardzo; podobnie jak Snickers w mym plecaku, który też chciał zobaczyć tłum przed sobą i to maleńkie coś, co zapewne było sceną - skończyło się czekoladowo-orzechową masakrą na mojej kurtce), senność (no, heloł), wątpliwe doświadczenia zapachowe z dworców i inne rzeczy NIE MOGŁY zmącić mi humoru. Paranoid Android, Optimistic, 2+2=5, Street Spirit, I Might Be Wrong i tak można by dłużej.
i tu ciekawostka: mogłem wrócić z tego koncertu martwy! serio. wystarczyło, żeby jeszcze zagrali How To Disappear Completely, No Surprises i Climbing Up The Walls*. trzy utwory, to jest jakieś 20 minut. umrzesz za 20 minut. co czujesz?
no, ujawniłem duszę psychofana - misja wykonana. a teraz pora jeszcze na raport z dnia, bo "co to za fotoblog, który nie głosi, co autor jada na śniadanie". otóż: spać idę, wiaro i niewiaro.
* albo The Tourist, Kid A i Just. albo My Iron Lung, Knives Out i Sail To The Moon. albo Exit Music, Let Down i Airbag. albo... ALBO COKOLWIEK, ŁAPIESZ?
(tu, na zakończenie, powinien być cytat z piosenki jakiejś i spełnię wszystkie standardy fbl. ale go nie będzie, bo ja naprawdę poszedłem spać. i śpię.)