Wczoraj wieczorem latała mi w pokoju mucha. Wielka, tłusta, bzycząca mucha-predator.
Najpierw polował na nią Paweł, pacnął ją tyle razy poszewką (była pod ręką), że każdy jeden owad dawno by wykitował. Ale nie ona. Po którymś razie schowała się niestety.
Paweł nie został bihaterem dnia i poszedł spać.
Po pół godzinie nieznośne bzyczenie wróciło. Tą razą ja uganiałam się za bezczelnym owadem. Dostała kilka razy z poszewki i nic. Poperfumowałam ją nawet, ale nie padła z wrażenia (pewnie woli zapach przegniłych obierków czy.... kupy).
Po dłuższej chwili bezzsensownego latania zmęczyła się nieco i przysiadła na podusi a mi udało się przydusić ją klapkiem. Musiałam przyduszać kilka razy.
Przynajmniej umarła pachnąca ;) - czyli zrobiłam dobry uczynek.
Yahoo! Już nie pójdę do piekła.
Przed 24 na dworze jest duszno i.... ciemno.